czwartek, 28 kwietnia 2016

Jak to robią w Niemczech? O popularyzacji tenisa


Widok na część obiektu w Penzbergu (foto ze strony klubu)

Penzberg. Niewielkie, liczące ok. 16 000 mieszkańców miasteczko w Bawarii, które w ubiegły weekend stało się niemiecką stolicą tenisa. Na terenie miejscowego klubu Niemiecki Związek Tenisowy, będący największą taką organizacją na świecie, hucznie zainaugurował sezon na kortach otwartych.

Mało kto wie, że Niemiecki Związek Tenisowy (DTB) skupia najwięcej członków na świecie. Zgodnie z informacją z jego strony internetowej, jest ich aż 1,5 miliona. W ramach działalności popularyzującej uprawianie tej pięknej dyscypliny sportu od 10. lat organizuje akcję Niemcy Grają w Tenis. Polega ona na tym, że w wyznaczony weekend kwietnia rozsiane po całych Niemczech kluby i stowarzyszenia tenisowe świętują rozpoczęcie sezonu na kortach otwartych, otwierając się na wszystkich chętnych, którzy w tych dniach mogą brać udział w najróżniejszych zajęciach związanych z tym sportem. Wcześniej rozpisywany jest konkurs na ośrodek, w którym odbędzie się centralna inauguracja, wspierana finansowo przez związek.

W bieżącym roku w akcji wzięło udział ponad 2 500 stowarzyszeń, główna zaś impreza odbyła się w niewielkiej bawarskiej miejscowości Penzberg. W tutejszym klubie na 9 kortach ziemnych, 2 tartanowych i 3 krytych trenuje na codzień ponad 500 członków w każdym wieku. Na ok. 16 000 mieszkańców. Jest to skala niewyobrażalna w porównaniu do naszych realiów, gdzie w miastach powiatowych, liczących po ok. 50 000 osób, można naliczyć z pięćdziesięciu tenisistów. Nie wspominając o takim jak w małym Penzbergu zapleczu.

Niemiecki Związek Tenisowy szacuje, że w ciągu 10 lat prowadzenia swojej wiosennej akcji przez obiekty przewinęło się w sumie milion odwiedzających, z czego 100 000 osób stało się członkami organizacji. Masowość tego ruchu musi przynosić efekty, zarówno finansowe dla związku, o czym wprost mówi jego szef, Ulrich Klaus, jak i sportowe. Jak wiadomo nie ma bowiem dzisiaj profesjonalnego sportu bez dużych pieniędzy. Nic dziwnego, że przy takiej skali pojawiają się tak potężni sponsorzy jak producent samochodów Porsche, finansujący reprezentantki Niemiec. Z tego biorą się potem sukcesy na miarę Angeliki Kerber.

W najbliższy weekend podobna akcja ma odbyć się w Austrii. Być może nasz związek też się obudzi z długiego zimowego snu i wreszcie zrobi coś dla tenisa w naszym kraju, bo na razie mamy nędzę. Może więc na dobry początek taką akcję - Cała Polska Gra w Tenis. 

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Nie będę płakał po Katowice Open



Z turniejem WTA Katowice Open mam prywatne porachunki, swoje męczarnie kibica opisywałem już na tym blogu w poście Kolejna edycja Katowice Open - wspomnienie udręczonego kibica sprzed roku. Jego upadek przewidywałem już rok temu, ale cudem udało się zorganizować jeszcze jedną edycję. Teraz impreza przenosi się do szwajcarskiego Biel, gdzie jako junior trenował Roger Federer, który właśnie otworzył ulicę swego imienia i rozpoczął symbolicznie budowę centrum tenisowego.

Porażkę turnieju w Katowicach można było przewidzieć dość łatwo. Po dwóch pierwszych latach wycofał się znaczący sponsor, bank BNP Paribas, a jak wiadomo bankowcy umieją liczyć i nie angażują się w ryzykowne przedsięwzięcia. Co innego samorząd. Dysponując cudzymi pieniędzmi zarząd Katowic postanowił co roku wydawać 1,5 mln złotych na drugoligowe w gruncie rzeczy rozgrywki, próbując wmówić mieszkańcom, że to promocja miasta. Poziom tej promocji najlepiej oddała żenująca uroczystość rozpoczęcia zawodów, kiedy rozdawano zawodniczkom obrzydliwe czarne poduszki z bezbarwnym, nietrafionym logo. Założę się, że większość z tych gadżetów została w hotelu lub nawet szatni.

Sama impreza budowana była w oparciu o prostą kalkulację - widząc miała przyciągnąć Agnieszka Radwańska. Jednak zawodniczka pojawiła się tylko 2 razy, zawsze docierając do półfinału. Tegoroczna nagła rezygnacja wiceliderki rankingu była na tyle wielkim ciosem, że sam prezydent miasta przerwał prywatną podróż i pofatygował się do Spodka, by namawiać gwiazdę do występu. Na nic się to jednak nie zdało i jedyne, co mógł zrobić, to dobrą minę do złej gry podczas konferencji prasowej. Śmiało można powiedzieć, że był to gwóźdź do trumny tej imprezy. Świecące pustkami trybuny obiektu dobitnie udowodniły, iż impreza z drogimi biletami, opresyjnym wobec kibiców regulaminem i drugorzędną obsadą nie może się udać.

Tymczasem sam organizator ma bardzo dobre samopoczucie, chwaląc się sukcesem, klęski zaś upatrując jedynie w okolicznościach zewnętrznych:

Turniej WTA Katowice Open 2016 okazał się dużym sukcesem sportowym, organizacyjnym, frekwencyjnym oraz medialnym. Nasze starania zostały docenione zarówno przez publiczność, jak i światową organizację Women’s Tennis Association, która w raporcie podsumowującym tegoroczną edycję wystawiła nam najwyższe noty. Od początku istnienia turnieju każda kolejna edycja cieszyła się coraz większą popularnością zarówno w kraju, jak i za granicą. W 2016 roku katowickie rozgrywki tenisowe można było obejrzeć w prawie 100 krajach świata, a na trybunach śledziło je 23 000 kibiców. (...) Niestety, otoczenie biznesowe w Polsce nie sprzyja rozwojowi tenisa na taką skalę. Polski rynek nie jest gotowy na duże inwestycje przy tak prestiżowej imprezie, dlatego trudno było nam rywalizować ze szwajcarską lokalizacją – silniejszą pod względem zaplecza finansowego. 

Ciekawe, ilu z tych kibiców kupiłoby bilet wiedząc o nieobecności Radwańskiej? I pamiętajmy, że organizator podaje liczbę zbiorczą osób, jakie przewinęły się przez turniej w ciągu całego tygodnia. Jak to wyglądało w praktyce, łatwo było zauważyć siedząc przed telewizorem. W pierwszych rundach brawa bili chyba sędziowie i pracownicy ochrony, żeby jakoś ratować pogrzebowy nastrój i wrażenie obecności kibiców.

Z kolei o sukcesie sportowym najlepiej świadczy pozycja w rankingu najwyżej notowanej uczestniczki zawodów - 31. Dla porównania można spojrzeć na drabinkę w rozgrywanym równocześnie turnieju w Charleston, gdzie z samej pierwszej trzydziestki zgłosiło się aż 10 zawodniczek.

Co wiemy o nowej lokalizacji turnieju? Biel to niewielkie szwajcarskie miasteczko, liczące ok. 52 000 mieszkańców. Do tej pory słynęło z najstarszego i najsilniej obsadzonego turnieju szachowego w tym kraju. Teraz władze postanowiły postawić na tenis, korzystając z tego, że w juniorskich czasach trenował tu sam Maestro Federer. Zorganizowały więc przyjemną uroczystość nazwania alei jego nazwiskiem, na której mistrz osobiście się pojawił, otwierając przy okazji budowę nowego centrum tenisowego.



Zapewne turniej w przyszłym roku odbędzie się właśnie na tych nowych obiektach. Być może bilety nie będą tańsze niż w Katowicach, za to w przeciwieństwie do zlikwidowanej imprezy na pewno zagości tu czołówka tenisistek, a kibice będą traktowani poważnie.

Na pewno nie będę płakał po WTA Katowice Open. Jedyne, czego mi żal, to wspaniałej orkiestry górniczej, jaka tradycyjnie żegnała najlepsze zawodniczki po zakończonym finale.





niedziela, 24 kwietnia 2016

Grać jak Djokovic - Wilson stworzył buty do ślizgania się na korcie twardym


Karol Stopa, istna skarbnica tenisowej wiedzy i jeden z ciekawszych komentatorów, opublikował na swoim blogu ciekawostkę na temat maszyny testującej zdolności butów tenisowych do ślizgania się na korcie. Mogłoby to brzmieć śmiesznie czy niepoważnie gdyby nie przykład najlepszych tenisistów, jak Novak Djoković czy Gael Monfils, którzy swą przewagę w grze budują między innymi na nieprzeciętnej gibkości i nowatorskim poruszaniu się oraz wyorzystywaniu doślizgów na każdej nawierzchni. Teraz każdy amator może zaopatrzyć się w buty o właściwościach ułatwiających takie praktyki. 



Wszyscy wiemy, że szybie przemieszczanie się po korcie i szybszy kontakt z piłką są kluczowe do odniesienia sukcesu. Gdy przeciwnik rozrzuca nas w prawo i w lewo, ganiamy bez opamiętania od linii do linii, co chwilę hamując i znowu zrywając się do biegu. Na nawierzchni ziemnej, tzw. mączce, dla większej efektywności wykorzystuje się jej właściwości poślizgowe, bez czego złapanie odbicia wyrzucającego czy dojście do skrótu byłyby bardzo utrudnione.

Co jednak zrobić na kortach twardych. Tutaj nagłe hamowanie czy próba doślizgu grozi kontuzją. Zaradzić temu postanowił Wilson. Opracował on model buta Wilson Rush Glide, w których zastosował specjalną polyethalynową płytkę (Glide Control), umieszczoną w newgralgicznym miejscu podeszwy zewnętrznej. Dzięki niej możliwe jest wykonywanie doślizgów, co przyspiesza dotarcie do piłki i ogranicza liczbę kroków, wpływając nie mniejsze zmęczenie podczas gry.



Nie wiadomo, czy buty te się u nas przyjmą. Zgodnie z opinią testujących na początku jest wrażenie pewnej niestabilności, co wymaga przyzwyczajenia i nie każdy będzie czuł się w nich dobrze. Nie są też tanie. Warto się jednak nimi zainteresować. Wydaje się bowiem, że reprezentują trend, z którym wraz z rozwojem nowoczesnego tenisa spotykać się będziemy coraz częściej.

sobota, 23 kwietnia 2016

Nareszcie! Wracamy na korty!



Słońce w oczy, szalejący wiatr, trudne do przewidzenia odbicia piłki na nierównym podłożu - za tym tęskniliśmy przez całą zimę. Nic nie zastąpi uroków gry na kortach ziemnych.

Nadchodzi kwiecień. Codziennie przejeżdżasz koło kortów wypatrując, czy coś tam się dzieje. Wiadomo, trzeba posprzątać po zimie, uzupełnić ubytki, wywałować, wyciągnąć linie, pozakładać siatki. Niepokoisz się, bo nikogo nie widać, nie ma żywej duszy. Pewnie przychodzą rano - pocieszasz się. Wreszcie jest - najpierw kolega mówi, że coś widział, potem telefon z pytaniem o termin stałej rezerwacji, w końcu informacja o grze.

Pierwsza wizyta na korcie. Jeszcze niewiele osób, chłodno, paru stałych bywalców pojawia się, by zorientować się w sytuacji. Czterech grających w debla, reszta lekko drżąca z zimna, w kręgu, z papierosami w dłoniach, dzieli się nowościami, omawia jeszcze świeży regulamin ligowych rozgrywek, umawia pierwsze mecze. Powoli obiekt ożywa. Miejsce spotkań.

Każdy czuje się tu swojsko. Wiadomo, kogo się zastanie, u kortowych można liczyć na wyśmienitą herbatę, trochę pogadać, trochę popatrzeć na rozgrywki.

Ale najważniejsze, że masz dziś grać. Pierwszy raz w sezonie letnim. Większość z nas gdzieś grywa również zimą, przybywa balonów i hal tenisowych, można wynająć nowoczesną salę gimnastyczną w szkole. I mimo dużej wygody obiektów zamkniętych, równej nawierzchni, nie za wysokiej temperatury, braku wiatru i słońca, wszyscy chętnie wracamy na mączkę, na otwartą przestrzeń, gdzie nieraz warunki dyktują grę, gdzie po kolejnej zepchniętej przez wiatr piłce ma się ochotę połamać rakietę, a serwując pod słońce macha się na oślep z nadzieją trafienia.

To nic. Nie możesz się doczekać pierwszych odbić, więc głupio skracasz rozgrzewkę. Że grozi kontuzja? Kto by się tym martwił, kiedy po drugiej stronie czeka rywal gotowy do gry.

Zaczynasz. Biegasz do każdego zagrania, chcesz nasycić się grą. Na początku trochę zimno, ani mięśnie, ani naciąg nie lubią takiej temperatury. Piłki odbijają się tępo od strun, siadają na nieco jeszcze wilgotnej mączce, odskakują na nierównościach, mijając odprowadzoną już rakietę. Trochę przeklinasz, ale u przeciwnika jest tak samo. Więc cieszysz się grą, a w razie przegranej znajdziesz łatwe wytłumaczenie - że wiatr, że krzywo, że ciężko biegać na ziemi, że w ogóle beznadziejnie; lepiej było na hali. Ale w głębi dobrze ci tu, bo jest zabawa, bo lubisz to miejsce.

Na pierwszy raz wystarczy. Koledzy pytają, jak poszło. Nie było źle. Zziębnięty, zziajany i zmęczony opuszczasz korty. Ale wcześniej umawiasz kolejną grę ...

środa, 20 kwietnia 2016

Śledztwo antykorupcyjne w tenisie z polskimi wątkami


W przeddzień inauguracji Australian Open reporterzy serwisu BuzzFeed News i BBC ujawnili szokujące wyniki swego śledztwa w sprawie ustawiania meczów tenisowych. Wg autorów raportu sprawa może dotyczyć również zwycięzców singlowych i deblowych rozgrywek Wielkiego Szlema. Sprawa odżyła w marcu po telewizyjnych wypowiedziach włoskiego prokuratora, Roberta Di Martino.



Dziennikarskie dochodzenie zostało oparte na wyciekach utajnionych akt oraz własnych analizach aktywności w zakładach bukmacherskich podczas 26 000 meczów, a także na wywiadach prowadzonych na trzech kontynentach z hazardzistami, ekspertami od ustawiania meczów, działaczami i zawodnikami. Ślady prowadzą do organizacji hazardowych z Rosji i Włoch.
Wnioski z lektury artykułu są szokujące. Jądro grupy miało stanowić 16 zawodników z czołowej 50 rankingu, których nigdy nie dotknęły żadne sankcje i ponad połowa z nich wystąpiła w ostatnim Aussie Open. Co więcej, są wśród nich zwycięzcy singlowych i deblowych rozgrywek Wielkiego Szlema. Zawodnicy byli nachodzeni w pokojach hotelowych i namawiani do ustawiania meczów,  a podejrzane zakłady dotyczyły również French Open i Wimbledonu. Wartości podejrzanych zakładów sięgnęły milionów funtów.

Jako przykład skręconego wyniku podają spotkania 4. na liście ATP Nikołaja Dawidienki z Rosji z 87. wówczas Argentyńczykiem Martinem Vassallo Arguello podczas turnieju w Sopocie w 2007 roku. Mecz zaczął się od spodziewanego łatwego zwycięstwa Rosjanina w pierwszym secie. Jednak zarówno przed spotkaniem, jak i w jego trakcie, już po przegranym secie, reprezentant Argentyny był typowany przez obstawiających wysokie zakłady do wygranej. W serwisie Betfair zaświeciły się lampki alarmowe. Szef jego zespołu antykorupcyjnego natychmiast powiadomił wiceprezydenta ATP Gayle'a Bradshow o jakimś dziwnym zjawisku w Sopocie. Ten niewiele myśląc skontaktował się z supervisorem turnieju, który nie zwlekając udał się na kort. Tam zaś sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Dawidienko zaczął utykać, wezwał pomoc medyczną, przegrał 2. seta, a w 3. poddał mecz. W reakcji na taki obrót sprawy Betfair unieważnił wszystkie zakłady. Sam zawodnik cały czas utrzymywał, że jest niewinny. Nie wiem, jak podłożyć się w meczu - opowiadał reporterom. Wiem, że jeśli coś boli i nie można grać, to się wycofuje.

Rewelacje dziennikarzy BuzzFeed News i BBC spotkały się ze zdecydowaną reakcją władz ATP. Na zwołanej podczas Australian Open konferencji prasowej szef tej organizacji Chris Kermode zaprzeczył, jakoby dowody na ustawianie meczów były zatajane lub nie były prowadzone śledztwa. Dodał, że podczas gdy wspomniany raport dotyczy wydarzeń sprzed prawie 10. lat, oni stale sprawdzają nowe informacje. Zawsze tak robimy - podkreślił. Zgodnie z ATP, sport zainwestował 14 mln dolarów, by chronić przed ustawianiem meczów i inną zabronioną aktywnością.

Wg niego powołana specjalnie w celu zwalczania korupcji w tenisie organizacja Tennis Integrity Unit (TIU) doprowadziła do skazania 18. podejrzanych zawodników, z czego 6. na karę dożywotniej dyskwalifikacji. Wśród nich jak pamiętamy jest również dwóch Polaków, Piotr Gadomski (7. letnie wykluczenie) i Arkadiusz Kocyła (kara 5. lat). Obaj są już trenerami.

Ale najciekawsze dopiero miało nadejść. Jeszcze nie opadł bowiem kurz po tych wydarzeniach, gdy nagle włoska gazeta Tuttosport ogłosiła, że Novak Djokovic specjalnie przegrał w 2007 roku w paryskim Mastersie z Włochem Fabrice Santoro. Spytany o to po meczu pierwszej rundy AO lider klasyfikacji ATP nazwał całą sprawę absurdalną, nie popartą żadnymi dowodami. To tylko spekulacje - stwierdził.

W sprawie wypowiedziały się również inne obecne i dawne gwiazdy białego sportu, w tym Roger Federer, który oczekuje ujawnienia nazwisk i zawodów, gdzie niedozwolone praktyki miały miejsce. Podobnie Martina Navratilova, pisząc na tweeterze: Potrzebujemy faktów, a nie domniemań. Z kolei Chris Evert cała sprawa bardzo poruszyła. My jako tenisiści byliśmy bardzo dumni z uczciwości naszego sportu - powiedziała. Mam nadzieję, że prawda zostanie ujawniona.

Tymczasem w BBC pojawił się włoski prokurator Roberto Di Martino, który już od ponad 2 lat prowadzi dochodzenie w kwestii korupcji w tenisie. Badał on między innymi zapisy z chatów internetowych oraz telefonów komórkowych. Wg jego wiedzy, zawartej w tzw. aktach z Cremony, więcej niż 24 zawodników było zamieszanych w ustawianie meczów, także na takich zawodach jak Wimbledon czy French Open. Jak dodaje, wśród podejrzanych są nazwiska znaczące, również z TOP-20 światowego rankingu.

Przy okazji skrytykował TIU za zignorowanie setek alarmów w tej sprawie. Śledczy z tej organizacji odwiedzili mnie, ale byli zainteresowani wyłącznie tenisistami włoskimi - mówi. Międzynarodowy aspekt wydaje się bardziej problematyczny niż wmieszanie kilku włoskich zawodników. Byłoby możliwe zidentyfikować, być może uderzyć, w wielu zagranicznych graczy, którzy zdecydowanie są częścią tego systemu - dodaje.


Póki co jedynymi oskarżonymi zostali Potito Starace i Daniele Bracciali. Di Martino jest jednak przekonany, że padną kolejne nazwiska. Miłośnicy tenisa mają nadzieję, że nie będzie oznaczało to trzęsienia ziemi na miarę Lance'a Armstronga.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Polski zawodowy tenis kobiecy czyli zapaść



Po weekendowych rozgrywkach Fed Cup nasza tenisowa reprezentacja kobieca spadła do 3. ligi i dodatkowo na 18. miejsce w rankingu ITF. Można się pocieszyć, że to przecież nie najgorzej. Choćby w takim curlingu, który uprawia w Polsce pewnie z 200 osób, nasze panie na ichniejszej liście są 23.

Bardzo nie lubię takich chwil, gdy muszę powiedzieć "a nie mówiłem?". Po lutowym meczu z Amerykankami, decydującym o wpadnięciu do rozgrywek barażowych, napisałem na jednym z portali tenisowych:

W sumie Polki zaprezentowały się przeciętnie. Grały słabiej, nie umiały udźwignąć presji w najważniejszych momentach, miały kłopot z utrzymaniem odpowiedniej taktyki. Weekend ten uwypuklił również problem, na który zwraca uwagę wielu ekspertów - nie ma następczyń Agnieszki Radwańskiej i jeśli Polski Związek Tenisowy nie poszuka skutecznego sposobu na wspieranie młodych zawodniczek, niebawem próżno będziemy szukać naszych tenisistek w pierwszej setce rankingu. Patrząc na takie kraje jak Czechy czy Słowacja PZT powinien się wstydzić, zwłaszcza że w męskim tenisie nie jest lepiej, o czym już wkrótce pewnie przekonamy się w pojedynku Pucharu Davisa z Argentyną.

Panowie rzeczywiście przegrali z Argentyną. Reprezentował nas emeryt z 4. setki zestawienia ATP, Michał Przysiężny oraz jeszcze niżej sklasyfikowany debiutant Hubert Hurkacz. Ale o męskim tenisie innym razem.

Wróćmy do pań. Po losowaniu zarówno kibice, jak i eksperci myśleli, że chwyciliśmy Pana Boga za nogi. Bo przecież mogły być Belgijki, Słowaczki, czy chociażby Ukrainki, a tu proszę - reprezentantki Tajwanu. Rzeczywistość jednak okazała się mniej różowa.

Mecz z Chinkami znowu mógłbym podsumować tak jak w cytacie wyżej - że grały słabiej, nie radziły sobie z presją i stosowały fatalną taktykę. Po pierwszym przegranym meczu Paula Kania powiedziała na konferencji prasowej:

Planem było zmieniać jej rytm. Grać krótkie piłki, slajsy. Na każde moje zagranie moja rywalka miała jednak dobrą odpowiedź. Zagrała bardzo dobry mecz i nie mogę mieć do siebie żadnych zastrzeżeń.

Właśnie tak - żadnych zastrzeżeń! W ogóle nie biegała, slajsy były za krótkie i za wysokie, każdy był praktycznie wystawką do ataku, z której Tajwanka skwapliwie korzystała, a pani Paula nie umiejąc tego dostrzec przez ponad godzinę gry jeszcze nie widzi żadnego problemu. Gdyby wygraną przyznawać za liczbę fochów i przekleństw, to pewnie zmiotłaby rywalkę z kortu. Niestety póki co trzeba wygrywać punkty.

Do nietrafionej taktyki doszła zmora Kanii, widoczna już w meczu z Amerykankami, czyli bardzo słaba psychika. W pojedynku z Venus Williams objęła w 1. secie prowadzenie 5:4 i serwowała na wygranie partii. Zamiast zdobyć gema popełniła jednak w najważniejszym momencie 2 podwójne błędy serwisowe i było po zabawie. Tutaj w 2. pojedynku miała 2 piłki meczowe i też nie dała rady. Kiepsko to wygląda.

Na stronie ITF w krótkiej prezentacji pisze, że lubi czytać książki. Najwyraźniej nie dotarła jeszcze do kanonicznego dzieła, jakim jest Wewnętrzna gra: tenis W. Timothy Gallweya. Polecam. To oraz ciężki trening.

Łatwo oczywiście narzekać na biedną sosnowiczankę. Jednak tak naprawdę nie ma kto grać. Agnieszka Radwańska marzy tylko o tytule wielkoszlemowym i zbiera siły na Wimbledon. Magda Linette jest totalnie niestabilna, podobno ma też kontuzję. Z powodów zdrowotnych nie występuje też zawsze nieobliczalna Urszula Radwańska. Katarzyna Piter - szkoda gadać. Patrząc trzeźwo trzeba przyznać, że nasza kapitan, Klaudia Lans (przepraszam) Jans-Ignacik wybrała najlepiej, jak mogła. Pytanie, czy faktycznie zaleciła taką defensywną taktykę, jaką widzieliśmy w Inowrocławiu, czy też zawodniczki zagrały wbrew jej wskazówkom. Nie ulega wątpliwości, że punkty zdobywały grając ofensywnie, po uderzeniach agresywnych, zmieniając rytm i sposoby odbicia oraz biegając do każdej piłki. Czyli całkiem na odwrót.

Żal tylko kibiców, którzy wydali po kilkaset złotych, by zedrzeć gardła na darmo.


Jesteśmy więc w 3. lidze, do tego w olbrzymim kryzysie. Tymczasem Polski Związek Tenisowy nie traci dobrego samopoczucia: Fantastyczna atmosfera w inowrocławskiej hali, mnóstwo kibiców i nieustający doping oraz rewelacyjna Magdalena Fręch - możemy przeczytać na stronie internetowej PZT. Po prostu sukces. Gratulujemy.

środa, 6 kwietnia 2016

WTA jak tenis amatorski




Tytuł oczywiście jest prowokacyjny. Jednak trudno zaprzeczyć, że tenis amatorski ma przynajmniej jedną cechę wspólną z cyklem WTA - niedostatki techniczne nie muszą być przeszkodą w osiąganiu sukcesów.

Wielu spośród nas, amatorsko uprawiających tenis, zna tę sytuację. Długie godziny żmudnych treningów, nierzadko z "naszym drogim trenerem", szlifowanie poszczególnych uderzeń, powolna droga dochodzenia do jak największej technicznej sprawności, na końcu od dawna oczekiwany występ na turnieju. Dreszczyk emocji podczas losowania, potem chwila zadowolenia - tak, temu mogę dać radę.

W końcu jest - wywołują nas do gry. Rozgrzewka zgodnie z planem - stopniowe oswajanie się z kortem, z piłkami, wreszcie ocena przeciwnika. "Dobra nasza - myślisz sobie - on w ogóle nie umie grać. Forehand a la rewolwerowiec, krótko z biodra, bez zamachu, backhand slajsowany, piłka wolna, serwis szmaciasty. Biega szybko, ale przecież wolniej niż leci piłka." No i jeszcze oddał serwis po losowaniu.

Początek rozgrywki. Słabo rozgrzane plecy ("cóż mi po rozgrzewce, szkoda czasu") nie chcą się odpowiednio wyginać, po dwóch podwójnych błędach szybka strata gema otwarcia. W kolejnym gemie return nie chce wchodzić, a następna odsłona pod słońce błyskawicznie kończy się porażką. Tymczasem lekceważony przeciwnik nie taki znowu łatwy. Martwe piłki nie nadają się do ataku, krótkie zagrania z gasnącym kozłem kierowane pod nieprawdopodobnymi kątami zmuszają do ciągłej pracy na nogach, głębokie loby zniechęcają do biegania do siatki. Pierwsza partia przegrana do jednego. Nie tak miało być.

Drugi set. "Teraz ja" - myślisz sobie. "Przecież on nie umie grać. Zaraz mu pokażę." Kolejny przegrany gem otwarcia. Robi się coraz bardziej nerwowo. Zamiast o własnej grze myślisz o błędach stóp rywala, przy każdym serwisie wsuwającego się w kort niczym wąż, nieustannie sprawdzasz też ślady po piłce. Przy takim stanie umysłu ucieka koncentracja, ratują nas jedynie wyćwiczone, zakodowane odruchy. Jednak często do odwrócenia losów spotkania to za mało. Przegrywamy z teoretycznie słabszym przeciwnikiem, na pewno ustępującym nam techniką, ale walecznym, niewygodnym, pomysłowym, wybieganym.

Co się stało? Przegraliśmy w głowie, najpierw lekceważąc zawodnika po drugiej stronie siatki, potem nie umiejąc opanować nerwów. Okazuje się, że umiejętności techniczne mogą być przeceniane.

Amatorski tenis nieco przypomina pod tym względem profesjonalną rywalizację pań w ramach cyklu WTA. Przełamywanie się na przemian czy niedostatki techniczne najwyżej nawet klasyfikowanych zawodniczek to chleb powszedni kobiecego tenisa. Weźmy kilka pierwszych przykładów z brzegu. Serena Williams praktycznie nie używa woleja, Szarapowa nie umie smeczować, Muguruza stosuje tylko trzy i pół uderzenia - forehand, backhand i serwis oraz smecz (to liczę jako pół przez pokrewieństwo z serwisem). Dalej mamy dwie włoskie przyjaciółki, Robertę Vinci i Sarę Errani. Pierwsza unika normalnych uderzeń backhandowych, stale slajsując (podobnie jak wcześniej słynna Steffi Graf), druga serwuje jak juniorka. Z kolei Rumunka Niculescu slajsem zastępuje uderzenia forehandowe, doprowadzając rywalki do szału. Na deser Marion Bartoli, tryumfatorka Wimbledonu, z oburęcznym forehandem.


Liczy się więc skuteczność - chciałoby się powiedzieć. Być może w zawodowym sporcie tak. Jednak tam, gdzie nie liczą się pieniądze, warto zadbać o to, co w tenisie najpiękniejsze: o ciągłe doskonalenie stylu, techniki i charakteru, o sprawianie sobie drobnych przyjemności z coraz lepszych uderzeń, o satysfakcję z własnego postępu i przełamywania swoich słabości. Czy daje to gwarancję wygranej? Na pewno nie. Ale pozwala choć przez chwilę poczuć się szczęśliwym.

sobota, 2 kwietnia 2016

Maja Chwalińska - mówi Wam to coś? A powinno!



O Mai Chwalińskiej usłyszałem pierwszy raz jakieś 4 lata temu. Było to po kolejnym wyczerpującym sparingu z moim bratem, siedzieliśmy niemal nieżywi w szatni miejskiej hali sportowej w Dąbrowie Górniczej, gdy ten zagaił:

- Ostatnio miałem trening po takiej dziewczynce, mały skrzacik, chudziutkie nóżki, rakieta wielka jak maczuga. No i trener, rozumiesz, mnie pyta: Chce pana zagrać z Mają? Mówię: jasne, czemu nie. Co się tam działo - biega do wszystkiego, świetnie ułożona, cieszy się po każdym odbiciu. Bardzo fajna. Maja Chwalińska.

Kolejny raz o Mai usłyszałem również od brata:
- Maja Chwalińska, ta co to z nią odbijałem ze dwa lata temu, jedzie do Paryża na taki młodzieżowy turniej towarzyszący Roland Garros. Wygrała jakieś zawody i to jest nagroda.

Ten paryski turniej to oczywiście Longines Future Tennis Aces, impreza wyłaniającą naprzemiennie najlepszą tenisistkę lub tenisistę w wieku do 16 lat. Był rok 2014. Dzielna 13-latka, najmniejsza w stawce, dotarła do półfinału.

Maja w Paryżu z rywalkami (3 z prawej)


Paryż 2014 - po wygranej piłce

Tej zimy kolejne sukcesy. Dwa zwycięstwa w turniejach ITF do lat 18 (w Szczecinie i Hamburgu) nie mogą być dziełem przypadku. Świadczą o ogromnym talencie i pracowitości, zwłaszcza że mamy do czynienia z zawodniczką drobną, która nie zabija piłką na korcie, a wykorzystuje zwinność, technikę i inteligencję.

Niedawno Maja pojawiła się w porannym programie TVN, gdzie na tle zachowującego głupkowato Jarosława Kuźniara wypadła niezwykle dojrzale, opowiadając o swojej pasji, planach, godzeniu treningów ze szkołą.

Dzisiaj utalentowana 15-latka wystąpi w pierwszym w życiu turnieju WTA (Katowice Open). Zmierzy się w eliminacjach ze Słowaczką Danielą Handtuchową. Jej obecny ranking (180) może być mylący - najwyżej w karierze plasowała się na miejscu 5, ubiegły rok kończyła na 82. Ma też na koncie 7 turniejowych zwycięstw. Krótko mówiąc o zwycięstwo nie będzie łatwo.

Tymczasem o Mai na stronie kobiecej organizacji tenisowej nie ma nawet jej zdjęcia. Jest tylko nazwisko, data urodzenia i informacja o dotychczasowych zarobkach na zawodowych kortach - 68$. Szczerze jej życzę, by dzięki talentowi, którego jej nie brakuje, a także pracy i dojrzałości szybko się to zmieniło.

Na koniec recepta na sukces ze strony internetowej zawodniczki:

Staram się trenować mądrze i konkretnie, bo wiem, że na poziomie mistrzowskim nie jest tolerowana przeciętność, markowanie wysiłku i zadowalanie się mało ambitnymi celami.

Sentencję tę dedykuję starszym gwiazdom naszego tenisa.