sobota, 23 kwietnia 2016

Nareszcie! Wracamy na korty!



Słońce w oczy, szalejący wiatr, trudne do przewidzenia odbicia piłki na nierównym podłożu - za tym tęskniliśmy przez całą zimę. Nic nie zastąpi uroków gry na kortach ziemnych.

Nadchodzi kwiecień. Codziennie przejeżdżasz koło kortów wypatrując, czy coś tam się dzieje. Wiadomo, trzeba posprzątać po zimie, uzupełnić ubytki, wywałować, wyciągnąć linie, pozakładać siatki. Niepokoisz się, bo nikogo nie widać, nie ma żywej duszy. Pewnie przychodzą rano - pocieszasz się. Wreszcie jest - najpierw kolega mówi, że coś widział, potem telefon z pytaniem o termin stałej rezerwacji, w końcu informacja o grze.

Pierwsza wizyta na korcie. Jeszcze niewiele osób, chłodno, paru stałych bywalców pojawia się, by zorientować się w sytuacji. Czterech grających w debla, reszta lekko drżąca z zimna, w kręgu, z papierosami w dłoniach, dzieli się nowościami, omawia jeszcze świeży regulamin ligowych rozgrywek, umawia pierwsze mecze. Powoli obiekt ożywa. Miejsce spotkań.

Każdy czuje się tu swojsko. Wiadomo, kogo się zastanie, u kortowych można liczyć na wyśmienitą herbatę, trochę pogadać, trochę popatrzeć na rozgrywki.

Ale najważniejsze, że masz dziś grać. Pierwszy raz w sezonie letnim. Większość z nas gdzieś grywa również zimą, przybywa balonów i hal tenisowych, można wynająć nowoczesną salę gimnastyczną w szkole. I mimo dużej wygody obiektów zamkniętych, równej nawierzchni, nie za wysokiej temperatury, braku wiatru i słońca, wszyscy chętnie wracamy na mączkę, na otwartą przestrzeń, gdzie nieraz warunki dyktują grę, gdzie po kolejnej zepchniętej przez wiatr piłce ma się ochotę połamać rakietę, a serwując pod słońce macha się na oślep z nadzieją trafienia.

To nic. Nie możesz się doczekać pierwszych odbić, więc głupio skracasz rozgrzewkę. Że grozi kontuzja? Kto by się tym martwił, kiedy po drugiej stronie czeka rywal gotowy do gry.

Zaczynasz. Biegasz do każdego zagrania, chcesz nasycić się grą. Na początku trochę zimno, ani mięśnie, ani naciąg nie lubią takiej temperatury. Piłki odbijają się tępo od strun, siadają na nieco jeszcze wilgotnej mączce, odskakują na nierównościach, mijając odprowadzoną już rakietę. Trochę przeklinasz, ale u przeciwnika jest tak samo. Więc cieszysz się grą, a w razie przegranej znajdziesz łatwe wytłumaczenie - że wiatr, że krzywo, że ciężko biegać na ziemi, że w ogóle beznadziejnie; lepiej było na hali. Ale w głębi dobrze ci tu, bo jest zabawa, bo lubisz to miejsce.

Na pierwszy raz wystarczy. Koledzy pytają, jak poszło. Nie było źle. Zziębnięty, zziajany i zmęczony opuszczasz korty. Ale wcześniej umawiasz kolejną grę ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz