Słońce
w oczy, szalejący wiatr, trudne do przewidzenia odbicia piłki na nierównym
podłożu - za tym tęskniliśmy przez całą zimę. Nic nie zastąpi uroków gry na kortach
ziemnych.
Nadchodzi kwiecień.
Codziennie przejeżdżasz koło kortów wypatrując, czy coś tam się dzieje.
Wiadomo, trzeba posprzątać po zimie, uzupełnić ubytki, wywałować, wyciągnąć
linie, pozakładać siatki. Niepokoisz się, bo nikogo nie widać, nie ma żywej
duszy. Pewnie przychodzą rano -
pocieszasz się. Wreszcie jest - najpierw kolega mówi, że coś widział, potem
telefon z pytaniem o termin stałej rezerwacji, w końcu informacja o grze.
Pierwsza wizyta na
korcie. Jeszcze niewiele osób, chłodno, paru stałych bywalców pojawia się, by
zorientować się w sytuacji. Czterech grających w debla, reszta lekko drżąca z zimna,
w kręgu, z papierosami w dłoniach, dzieli się nowościami, omawia jeszcze świeży
regulamin ligowych rozgrywek, umawia pierwsze mecze. Powoli obiekt ożywa.
Miejsce spotkań.
Każdy czuje się tu
swojsko. Wiadomo, kogo się zastanie, u kortowych można liczyć na wyśmienitą
herbatę, trochę pogadać, trochę popatrzeć na rozgrywki.
Ale najważniejsze, że
masz dziś grać. Pierwszy raz w sezonie letnim. Większość z nas gdzieś grywa
również zimą, przybywa balonów i hal tenisowych, można wynająć nowoczesną salę
gimnastyczną w szkole. I mimo dużej wygody obiektów zamkniętych, równej
nawierzchni, nie za wysokiej temperatury, braku wiatru i słońca, wszyscy
chętnie wracamy na mączkę, na otwartą przestrzeń, gdzie nieraz warunki dyktują
grę, gdzie po kolejnej zepchniętej przez wiatr piłce ma się ochotę połamać rakietę,
a serwując pod słońce macha się na oślep z nadzieją trafienia.
To nic. Nie możesz się
doczekać pierwszych odbić, więc głupio skracasz rozgrzewkę. Że grozi kontuzja?
Kto by się tym martwił, kiedy po drugiej stronie czeka rywal gotowy do gry.
Zaczynasz. Biegasz do
każdego zagrania, chcesz nasycić się grą. Na początku trochę zimno, ani
mięśnie, ani naciąg nie lubią takiej temperatury. Piłki odbijają się tępo od
strun, siadają na nieco jeszcze wilgotnej mączce, odskakują na nierównościach,
mijając odprowadzoną już rakietę. Trochę przeklinasz, ale u przeciwnika jest
tak samo. Więc cieszysz się grą, a w razie przegranej znajdziesz łatwe
wytłumaczenie - że wiatr, że krzywo, że ciężko biegać na ziemi, że w ogóle
beznadziejnie; lepiej było na hali. Ale w głębi dobrze ci tu, bo jest zabawa,
bo lubisz to miejsce.
Na pierwszy raz
wystarczy. Koledzy pytają, jak poszło. Nie było źle. Zziębnięty, zziajany i zmęczony
opuszczasz korty. Ale wcześniej umawiasz kolejną grę ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz