Dziś
z cyklu "Co mnie denerwuje na korcie" o nagminnym błędzie stóp w amatorskich
rozgrywkach.
Food fault to jedno z
rzadziej słyszanych na zawodowych kortach sędziowskich wywołań. Błąd jest
rzeczywiście banalny i polega na dotknięciu linii serwisowej przez podającego
zanim uderzy piłkę. Tenisiści uznają to przewinienie za dość żenujące i nieraz
po wykrzyczeniu przez liniowego wyglądają, jak by mieli schować się ze wstydu
pod ziemię. Zwykle kręcą się w miejscu, mrucząc coś pod nosem, bardziej krewcy
wyraźnie agresywnie patrzą w stronę arbitra.
Tymczasem na meczach
amatorskich w ogóle nie ma problemu. Ten punkt w regulaminie jest radośnie
kasowany, jak gdyby nigdy nie istniał. Wygląda to tak: facet staje przodem do
siatki, piłkę podrzuca nie za wysoko i uderza ją rakietą jak packą na muchy,
jednocześnie wsuwając nogę w kort (patrz zdjęcie). Zawodowcy lekko dotykąją
brzegu linii, amatorzy zwykle wsuwają stopę na pół metra w kort. Efektem
takiego podania jest zazwyczaj tzw. szczur, czyli piłka płaska, bez kozła, ślizgająca
się po nawierzchni, którą trzeba zgarniać trąc rakietą o kort. Nie sposób
przewidzieć kierunku i trzeba przyznać, że nieraz jest zupełnie szalony - piłka
ciasno wkręca się w środek kara i ucieka na zewnątrz. Nie daj Boże trafić na
takiego gościa, który na dodatek jest leworęczny. Zagranie na pozór jest
niemrawe, ale ze względu na przyspieszenie po odbiciu trzeba się nieźle
skoncentrować, żeby piłki nie przegapić. Dlatego ten typ gracza nazwałem fast
foot.
Kiedyś podczas
oglądania meczu naszej lokalnej ligi podzieliłem się gorzką refleksją na ten
temat z jednym z lepszych naszych zawodników, odnoszącym sukcesy w licznych turniejach
w całej Polsce. On nie powinien mieć
zaliczonego żadnego serwisu - stwierdziłem. W takich meczach to dopuszczalne - odparł spokojnie, wydmuchując
dym z papierosa. Zdębiałem. Kurde - myślę
sobie w wersji soft - to ja kombinuję jak
koń pod górę, psuję serwis, balansując z myślą o tym, by nie dotknąć tej
przeklętej linii, a tu goście nic sobie z tego nie robią, łamią przepisy, ale
zdobywają punkty i są zadowoleni.
A czemu nie dopuścić niewielkich
autów - powiedzmy do centymetra - i traktować takie piłki w ligach amatorskich
jako dobre lub przynajmniej do powtórzenia? Albo nie powtarzać netów, gdy piłka
tylko muśnie siatkę. Możemy też nie przejmować się dotknięciem siatki rakietą albo
zaliczać punkty, gdy piłka przejdzie przez siatkę odbita tułowiem zawodnika.
Przecież w takich meczach to
dopuszczalne. Można się tak umówić.
Problem w tym, że takie
niby drobne przekroczenie przepisów może dać komuś dużą przewagę i wypaczyć
wynik pojedynku. Dlatego jestem przeciw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz