czwartek, 5 maja 2016

Fast foot




Dziś z cyklu "Co mnie denerwuje na korcie" o nagminnym błędzie stóp w amatorskich rozgrywkach.

Food fault to jedno z rzadziej słyszanych na zawodowych kortach sędziowskich wywołań. Błąd jest rzeczywiście banalny i polega na dotknięciu linii serwisowej przez podającego zanim uderzy piłkę. Tenisiści uznają to przewinienie za dość żenujące i nieraz po wykrzyczeniu przez liniowego wyglądają, jak by mieli schować się ze wstydu pod ziemię. Zwykle kręcą się w miejscu, mrucząc coś pod nosem, bardziej krewcy wyraźnie agresywnie patrzą w stronę arbitra.

Tymczasem na meczach amatorskich w ogóle nie ma problemu. Ten punkt w regulaminie jest radośnie kasowany, jak gdyby nigdy nie istniał. Wygląda to tak: facet staje przodem do siatki, piłkę podrzuca nie za wysoko i uderza ją rakietą jak packą na muchy, jednocześnie wsuwając nogę w kort (patrz zdjęcie). Zawodowcy lekko dotykąją brzegu linii, amatorzy zwykle wsuwają stopę na pół metra w kort. Efektem takiego podania jest zazwyczaj tzw. szczur, czyli piłka płaska, bez kozła, ślizgająca się po nawierzchni, którą trzeba zgarniać trąc rakietą o kort. Nie sposób przewidzieć kierunku i trzeba przyznać, że nieraz jest zupełnie szalony - piłka ciasno wkręca się w środek kara i ucieka na zewnątrz. Nie daj Boże trafić na takiego gościa, który na dodatek jest leworęczny. Zagranie na pozór jest niemrawe, ale ze względu na przyspieszenie po odbiciu trzeba się nieźle skoncentrować, żeby piłki nie przegapić. Dlatego ten typ gracza nazwałem fast foot.

Kiedyś podczas oglądania meczu naszej lokalnej ligi podzieliłem się gorzką refleksją na ten temat z jednym z lepszych naszych zawodników, odnoszącym sukcesy w licznych turniejach w całej Polsce. On nie powinien mieć zaliczonego żadnego serwisu - stwierdziłem. W takich meczach to dopuszczalne - odparł spokojnie, wydmuchując dym z papierosa. Zdębiałem. Kurde - myślę sobie w wersji soft - to ja kombinuję jak koń pod górę, psuję serwis, balansując z myślą o tym, by nie dotknąć tej przeklętej linii, a tu goście nic sobie z tego nie robią, łamią przepisy, ale zdobywają punkty i są zadowoleni.

A czemu nie dopuścić niewielkich autów - powiedzmy do centymetra - i traktować takie piłki w ligach amatorskich jako dobre lub przynajmniej do powtórzenia? Albo nie powtarzać netów, gdy piłka tylko muśnie siatkę. Możemy też nie przejmować się dotknięciem siatki rakietą albo zaliczać punkty, gdy piłka przejdzie przez siatkę odbita tułowiem zawodnika. Przecież w takich meczach to dopuszczalne. Można się tak umówić.


Problem w tym, że takie niby drobne przekroczenie przepisów może dać komuś dużą przewagę i wypaczyć wynik pojedynku. Dlatego jestem przeciw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz