Zdjęcie ze strony Eurosport |
Przeciętnie
w czasie seta sprawdzamy jakieś 3-4 ślady. Na ogół wiemy, czy piłka była dobra,
czy nie. My tak, ale nie on - aptekarz.
Ligi amatorskie czy
rozgrywki ze znajomymi mają to do siebie, że na korcie nie ma sędziego.
Zawodnicy oceniają piłki sami, każdy po swojej stronie. Czasem odbijesz autową
i nie wykrzyczysz, czasem się pomylisz i skorygujesz, bywa różnie, ale da się z
tym żyć. W końcu trudnych do oceny piłek nie ma tak wiele, nieźle też
funkcjonuje dżentelmeńska zasada powtarzania spornych punktów.
Nie ukrywam, że jestem
zwolennikiem teorii decydującej piłki, czyli że są w meczu nieliczne punkty
decydujące o wyniku. Tymczasem dla aptekarza kluczowy jest każdy. Za każdym
razem, gdy piłka ląduje blisko linii, udaje się tam i uporczywie bada ślad.
Który to? Czy zahaczyło o linię? Kręci się, pochyla, zawsze czekam, aż
wyciągnie lupkę.
Po kwadransie wreszcie jest, podnosi
się, już wie. Sam nie wiem, lepiej powtórz
- mówi i maszeruje na końcową linię. Nieustannie też prosi Cię o sprawdzenie
śladu po Twojej stronie; wołasz aut, a echo z drugiej strony odpowiada Jesteś pewny? Teraz Ty musisz
pofatygować się w miejsce odbicia piłki i zakreślić je. Po dwóch godzinach
takiej gry zdążyliście rozegrać niecałe dwa sety, krążąc od śladu do śladu, za
to główkę rakiety masz zrujnowaną od ciągłych zakreśleń. Już wiesz, po co
niektórzy koledzy okleili ją sobie specjalną taśmą.
Mam taką zasadę, że
zakładam dobre intencje. Wiem, że to ciągłe sprawdzanie, dopytywanie, przerywanie
i powtarzanie wynika z chęci poprawnego zaliczenia każdego punktu i uniknięcia
pomyłek. Jednak poważnie psuje rytm gry i burzy koncentrację. I tak zupełnie po
ludzku irytuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz