czwartek, 14 września 2017

US Open - podsumowanie malkontenta





Turnieje wielkoszlemowe to imprezy mające największy wpływ na kształt tenisowej ekstraklasy. Dzięki ogromnym zdobyczom punktowym decydują o utrzymaniu przewagi hegemonów lub - przeciwnie - wywracają ranking do góry nogami; są okazją do zaistnienia nowych talentów, a także potwierdzenia wartości wschodzących gwiazd; są też - co nie mniej ważne - szansą na finansowe przetrwanie dla przeciętniaków z odległym rankingiem. A jaki był z tych perspektyw tegoroczny US Open?

U panów wskutek przetrzebienia czołówki (brak Djokovicia, Murraya, Wawrinki) kandydatów do tytułu było w sumie 3 - Federer, Nadal i Zverev. Ten ostatni wraz z grupą tzw. Next Generation rozczarował, kończąc zmagania na II rundzie, podobnie Dominic Thiem, który nie poradził sobie w praktycznie wygranym już spotkaniu z ledwo żywym del Potro. Obaj panowie mocno tkwią w 1. dziesiątce rankingu, jednak nie widać tego było w najważniejszym sprawdzianie.

W tej sytuacji pozostało liczyć wymienionych wcześniej weteranów. Federer zawiódł przede wszystkim poziomem gry, jak by brakowało mu głodu zwycięstwa; odpadł w ćwierćfinale z tym samym del Potro, który wyrzucił z turnieju Thiema, a w 2009 skradł mu w Nowym Jorku tytuł. Został więc Nadal - niezwykle silny i zmotywowany, choć nie bez chwili słabości, wygrał imprezę, zdobywając 16. tytuł. Wg wujka Toniego nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i będzie gonił Szwajcara w liczbie wygranych szlemów do skutku. Tym samym Hiszpan umocnił się na pozycji lidera, Federer zaś awansował na 2. miejsce.

Jerzy Janowicz nie wystąpił, bo się obraził, że nie dostał się do głównej drabinki bez kwalifikacji. Po co więc lecieć tak daleko i tak drogo, jak nie ma gwarancji startowego?

U pań z kolei nędza. Poziom tegorocznych zmagań był po prostu niski. Chyba najciekawszy mecz turnieju odbył się z udziałem Agnieszki Radwańskiej, która mimo bardzo dobrej gry uległa w III rundzie Coco Vandeweghe; potwierdziła się tu moja ulubiona teoria jednej decydującej o całym meczu piłki, którą wskutek błędu taktycznego oddała Polka niemal za darmo. Szkoda.

Wielu meczów nie dało się oglądać. Spore emocje wykrzesała Anastasja Sevastova w pojedynku z Szarapową, wygrywając po morderczym spotkaniu w 3 setach.

Najdziwniejszy jednak był finał. Zagrały w nim Amerykanki Sloane Stevens z Madison Keys. Dosyć niespodziewanie w nieco ponad godzinę wygrała ta pierwsza, uderzając piłki spokojnie i powoli jak na treningu; Keys za to seryjnie wszystko psuła, nie zdobywając w 2 partii żadnego gema. Po meczu zamiast złości czy rozczarowania okazała jednak pełny luz, dowcipkując w najlepsze z przeciwniczką. Faktycznie jak po treningu. Niebywałe.

Najgorsze jednak jak zwykle są komentarze dziennikarskie. Sprzedawali oni narrację o spełnieniu marzeń dziewczyny, która jeszcze niedawno była w 9. setce, a teraz dzięki pracy i wytrwałości zdobyła tytuł. Problem w tym, że nie chodzi o jakiegoś nikomu nieznanego Kopciuszka, ale tenisistkę dobrze znaną, która miała na koncie już 4 tytuły i pukała do drzwi 1. dziesiątki, a spadek w rankingu zawdzięczała kontuzji.

Widać wyraźnie, że królowa jest tylko jedna, a nazywa się Serena Williams. Gdy jej nie ma, wszystko może się zdarzyć, stawka - choć na niskim poziomie - jest bardzo wyrównana; dość powiedzieć, że do rywalizacji panie przystępowały z 8 pretendentkami do fotela liderki. Ostatecznie została nią Garbine Muguruza, ale nie dlatego, że osiągnęła jakiś sukces (odpadła w IV rundzie), tylko dlatego, że aktualna liderka wyleciała w ćwierćfinale, nie broniąc punktów za zeszły rok.

W sumie turniej sportowo wypadł tak sobie, frekwencja na niektórych meczach nawet już w 2. tygodniu rywalizacji też nie zwalała z nóg. Tak naprawdę najwięcej radości sprawiła mi Martina Hingis, zdobywając w pięknym stylu tytuły w deblu i mixcie i autentycznie ciesząc się grą.

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Jestem Isia - czy warto przeczytać wywiad-rzekę z Agnieszką Radwańską?


Książka Jestem Isia, czyli wywiad-rzeka z naszą najlepszą tenisistką, Agnieszką Radwańską, przeprowadzony przez znanego z konfliktu z Jerzym Janowiczem Artura Rolaka, jest reklamowana jako nieprzeciętnie otwarta rozmowa stroniącej od mediów i skrytej do tej pory zawodniczki. Niestety, oprócz kilku wspomnień z wczesnego dzieciństwa i niepublikowanych zdjęć z prywatnego archiwum Radwańskiej nie dowiadujemy się w zasadzie niczego nowego.



Agnieszka Radwańska znakomitą tenisistką jest – to na początek, żeby uniknąć podejrzenia o jakąś zakamuflowaną niechęć wobec naszej bohaterki. Czarowanie na korcie, nieprawdopodobne czucie piłki, inteligencja to cechy jej gry, dzięki którym zawsze, gdy tylko mam okazję, oglądam jej pojedynki, kibicując z całych sił i zaklinając przeciwniczki do robienia podwójnych błędów serwisowych. Co innego książka.

Rozmowa przebiega gładko, czyta się to naprawdę dobrze, do tego sporo ilustracji. To na plus. Jednak niczego nie odkrywa i w sumie jest o niczym; ot, taka ciekawostka do pociągu.

Bo czyż sprzedawane tutaj jako wielkie tajemnice konflikt z ojcem czy okres akurat podczas meczu na olimpiadzie z Goerges kogoś trochę bardziej zainteresowanego zaskakują? O tym ostatnim niedwuznacznie dawał do zrozumienia już kilka lat temu Tomasz Wiktorowski. A w kłótniach z ojcem o coś przecież chodziło, czegoś wymagał od zawodniczki takiego, co wywoływało taki opór, że musieli się rozstać. Co to było? O to Rolak nie pyta, choć tak naprawdę właśnie to jest ciekawe. Łatwo zamknąć temat krótkim Ojciec ma ciężki charakter, trudniej zmusić rozmówczynię do zdradzenia istoty konfliktu. A może chodziło o różnice co do planu rozwoju, może o przełamanie blokady mentalnej, ograniczeń psychicznych, które nie pozwalają powalczyć z fizycznością czy jakością drugiego serwisu? A może o zanikającą powoli pasję i samozadowolenie z dotychczasowych osiągnięć? Jakże to wszystko interesujące, jakże chciałoby się dowiedzieć czegoś więcej!

Nie jest to też książka o tenisie, tenis przewija się gdzieś w tle; nie dowiadujemy się, co jest takiego w tenisie, że warto się w nim zakochać, dlaczego tak wielu on tej miłości nie odwzajemnia, na czym polega jego trudność, jakie emocje i napięcia wywołuje w tenisistach; bohaterka równie dobrze mogłaby być kulomiotką. Tak naprawdę to nie wiem, czemu rozmawia z nią redaktor zajmujący się tą dyscypliną sportu; w sumie mogłaby ją przesłuchiwać choćby Alicja Resich-Modlińska, kto wie, czy nie wydobyłaby więcej.

Wbrew temu, co napisałem, z książki tej o Agnieszce Radwańskiej dowiedziałem się bardzo dużo, choć przeczytałem to raczej między wierszami. A mianowicie – Agnieszka Radwańska nie ma w sobie (już?) pasji. Być może zresztą nigdy nie miała, o to redaktor Rolak nie pyta. Mamy przed sobą osobę, która została tenisistką, bo tak chciał ojciec, a nie było planu B, doszła na szczyt ciężko pracując i kosztem wielu poświęceń, ale już raczej się nie rozwinie, bo organizm się buntuje, silniejsza już nie będzie, a nad drugim serwisem wprawdzie pracuje, lecz nic nie poradzi, że niewiele z tego wynika. Od swojego teamu wymaga solidności i dobrej atmosfery, ale chyba niekoniecznie mocnego kopa, by zrobić ten ostatni wysiłek, powalczyć z fizycznością oraz poprawić poszczególne elementy gry, aby zdobyć tytuł wielkoszlemowy.

Rozmowy do książki trwały do kwietnia. Pada w niej takie symptomatyczne zdanie, że nastolatki dziś nie mają czego szukać w Wielkim Szlemie, bo decydujące jest tutaj doświadczenie i młode tenisistki mogą wygrywać najwyżej małe turnieje. Miesiąc później 20-letnia Ostapenko wygrała French Open, 2 miesiące później 23-letnia Muguruza do tytułu w Paryżu dorzuciła zwycięstwo w Londynie, 3 miesiące później 23-lenia Switolina wzbogaciła się o  3. tytuł Premier Series w tym roku. Jasne, nie są to w ścisłym znaczeniu nastolatki, ale z pewnością młode dziewczyny z niezbyt jeszcze bogatym doświadczeniem. Za to z siłą woli, wiarą w siebie i pasją wygrywania.

Pani Agnieszce życzę tego samego. Oczywiście może uznać, że moje uwagi są nie na miejscu, bo jak mówi w pewnym momencie, krytycy sami najpierw powinni spróbować wystąpić na dużym turnieju, a potem się przemądrzać. Argument z gruntu fałszywy, bo przecież nie trzeba być pisarzem, żeby znać się na literaturze czy kompozytorem, żeby znać się na muzyce. No i moja sympatia jest nieustannie po jej stronie.


Mimo wszystkich niedoskonałości książki Rolaka i Radwańskiej (w tym 1 błędu ortograficznego, ale to już obciąża korektę) warto po nią sięgnąć; 4 godziny to nie jakaś wielka inwestycja czasowa, a cena znośna. Do tego bardzo wysoki poziom edytorski i sporo zdjęć. Jeśli jednak ktoś liczy na jakąś głębię, która pozwoli mu lepiej zrozumieć tenis, niech lepiej poczyta Brada Gilberta.

poniedziałek, 22 maja 2017

Tydzień 20., czyli starcie pokoleń



20. tydzień rywalizacji w najważniejszej swej odsłonie odbywał się na rzymskich kortach Foro Italico i przyniósł kilka niespodzianek oraz sensację. Jedna niespodzianka oraz sensacja były autorstwa Fabio Foniniego, pozostałe Alexandra Zvereva, Dominika Thiema, Novaka Djokovicia oraz Eliny Svitoliny. Z Polaków tradycyjnie na słowa pochwały zasłużył Łukasz Kubot. Na pewno pozytywnym bohaterem tygodnia była także Francuska Federacja Tenisowa, która nie ugięła się i nie przyznała dzikiej karty do French Open pannie Koksiarze.

Po wygranych w Monte Carlo, Barcelonie i Madrycie pierwszorzędnym kandydatem do zwycięstwa w męskiej części turnieju w Rzymie był oczywiście Rafael Nadal. Tymczasem w starciu pokoleń został już w ćwierćfinale wyeliminowany przez Austriaka Thiema, trzeba dodać, że w bardzo przekonującym stylu. Jeśli jednak ktoś spodziewał się pójścia za ciosem młodego tenisisty, to bardzo się rozczarował. Równie niespodziewanie odżył bowiem w półfinale Novak Djoković i nie dał mu najmniejszych szans.

Serb podzielił jego los w finale imprezy, gdzie wystąpił przeciwko znakomicie dysponowanemu młodzieńcowi z Hamburga, Alexandrovi Zverevovi. 20-latek zwyciężył pewnie 6:4 6:3, zdobywając 1. w karierze tytuł w imprezie Masters 1000. Konsekwencja w grze, technika, świetne poruszanie się tego bardzo wysokiego zawodnika okazały się kluczem do tego olbrzymiego sukcesu. Dzięki temu zameldował się w TOP10 męskiego rankingu.

Jedną niespodziankę i jedną sensację przyniósł też występ Fabio Foniniego. Jako pierwszą należy uznać wyeliminowanie już w II rundzie lidera klasyfikacji, Andy Murraya. Warto wspomnieć, że w meczu życia towarzyszył mu niewiarygodny, znany raczej z aren piłkarskich, doping publiczności, która falowała w rytm jego genialnych i mniej udanych zagrań, momentami wręcz gasnąć; taki włoski urok.

Sensacją za to było doprowadzenie przez włoskiego zawodnika w kolejnym meczu (ze Zverevem) do pasji sędziego Mohammeda Lahyaniego. Ten jeden z najlepszych sędziów w turze, słynący z opanowania, spokoju, uśmiechu i bardzo przyjaznego prowadzenia zawodów, stracił w pewnym momencie nerwy i kazał Fabiowi przestać gadać. Nikt tego wcześniej nie dokonał.

Przy okazji jednak trzeba Foniniemu i Flavii Penetcie pogratulować z okazji urodzin syna, Federica. To z pewnością wielka chwila.

Co po Rzymie możemy powiedzieć o prognozach przed French Open? Doszło tutaj do starcia pokoleń i możemy spodziewać się powtórki tego również w Paryżu. Wiemy, że nie zagra Federer. Na pewno jednak grupa pretendentów do tytułu wzbogaciła się o nowe nazwiska – obok niezwykle zmotywowanego Nadala, któremu ta porażka wbrew pozorom może się przydać, młodych, ambitnych i zdolnych Thiema i Zvereva, trzeba pamiętać o wciąż groźnym Djokoviciu, trzeba też brać pod uwagę nieumiejącego się pozbierać tutaj Goffina. Nie sądzę, żeby wiele zdziałał Murray, dużo będzie zależało od losowania.

U pań jak zwykle nic nie wiadomo. W Rzymie w kolejnym wielkim turnieju bardzo dobrze zaprezentowała się Simona Halep – po tryumfie w Madrycie tutaj przegrała dopiero w finale. Zwyciężyła (po raz 4. w sezonie) młodziutka Ukrainka Elina Svitolina, wracając dzięki temu do TOP10 kobiecego zestawienia. Z drugiej strony bardzo dobrze zaprezentowała się absolutna weteranka Venus Williams, osiągając ćwierćfinał, gdzie wyeliminowała ją kolejna pretendentka do tytułu w Paryżu, Garbine Muguruza. Nie sądzę jednak, by na ziemi Venus wytrzymała równie dobrze trudy turnieju jak Australii i dotarła do finału. Wyraźnie niedysponowana jest Angelique Kerber (porażka w II rundzie z Anett Kontaveit 6:4 6:0). Agnieszka Radwańska też raczej nie będzie kandydatką do tytułu. Sprawa jest otwarta.

Na pewno wiemy za to, że nie zagra Szarapowa, której organizatorzy nie przyznali dzikiej karty nawet do eliminacji. W Rzymie odpadła zaś już w II rundzie, po kreczu z Lucić-Baroni. Prawdę mówiąc Chorwatka miała szczęście, bo grając tak, jak tego wieczoru, praktycznie cały czas przez środek, w dodatku kiepsko serwując, przegrałaby prawdopodobnie nawet z tenisistą nie w pełni sprawnym.

Z Polaków trzeba pochwalić Łukasza Kubota, który w parze z Brazylijczykiem Melo dotarł do rzymskich ćwierćfinałów. Niestety przy okazji zamroczył partnera, gdy serwując trafił go piłką w głowę. Być może miało to wpływ na dalszy przebieg spotkania, przegranego ostatecznie 4:6 6:7(6).

W turnieju ITF 25 000 w niedalekich Czerkasach wystartował kolejny nasz zawodnik, Kamil Majchrzak. Pewnie dotarł do półfinału, gdzie przegrał wygrany mecz (w każdej partii wysoko prowadził, w ostatniej nawet 4:0) z Włochem Bonadim. Takie właśnie sytuacje tłumaczą, dlaczego ten zawodnik utknął w 3. setce rankingu.

Tymczasem na naszym podwórku doszło do od dawna zapowiadanej zmiany zarządu PZT. Prezesem został Mirosław Skrzypczyński; w kasie deficyt, poprzednicy podali się gremialnie do dymisji, będą za to pewnie chętnie recenzować następców, jak to u nas zwykle bywa, w myśl zasady – nic nie potrafię, tylko napsuć, ale do krytykowania jestem pierwszy. Nowemu Zarządowi życzę sukcesów na miarę Czech.

Ana Ivanović pokazała się we wspaniałej formie, odkrywając stopniowo Chicago; przy okazji też chyba coś zarobiła, poświęcając parę ciepłych słów butom jednego z producentów sprzętu sportowego.


poniedziałek, 15 maja 2017

Tydzień 19., czyli Nadal dominator



W 19. tygodniu jedyne powody do radości zapewnił nam Łukasz Kubot, wygrywając w parze z Marcelem Melo deblową odsłonę turnieju w Madrycie. Poza tym podtrzymanie dominacji Rafaela Nadala i obrona tytułu Simony Halep oraz – radosna dla wielu, w tym mnie i madryckiej publiczności – porażka już w II rundzie Panny Koksiary. W tle zaś przygotowania do wyborów władz PZT.

Polsko-brazylijska para dogaduje się nadzwyczaj dobrze. To już 2. tytuł w turnieju rangi Premier Mandatory, niższej tylko od Wielkiego Szlema, w tym roku oraz 3. Finał (wygrali w Miamia, przegrali w Indian Wells). Zwycięstwo to pozwoliło im objąć prowadzenie w klasyfikacji Race to London.

Na starcie turnieju sporo emocji nadal budził start dzięki dzikiej karcie Marii Szarapowej. Po morderczym pojedynku przegrała już w II rundzie z wracającą w bardzo dobrym stylu Eugenie Bouchard, która doszła aż do ćwierćfinału. Madryt ponownie obnażył znane ze Sztuttgartu mankamenty Panny Koksiary – kiepskie poruszanie się po korcie, słaby backhand z dobiegu, nienajlepsza wytrzymałość. Ciekawie wypadła też statystyka serwisowa z niezwykle niską skutecznością pierwszego podania. To pewna nowość, bo jednak Rosjanka słynęła przed przerwą z tego elementu gry. Oczywiście umiała w ważnych momentach wydobyć nawet asa, ale pozostając na poziomie 50% udanych pierwszych serwisów w tym elemencie rozczarowywała.

Wygrana w całym turnieju Simony Halep jest chyba mimo wszystko małą niespodzianką. Na pewno zaś niespodzianką nie jest występ w finale Kristiny Mladenović, która w tym roku co raz pokazuje się z naprawdę dobrej strony. Wypada jej tylko bić brawo za tę pracę i widoczny postęp. Przy okazji warto wspomnieć, że Halep zwyciężając w Madrycie dokonała nielada sztuki, mianowicie obroniła tytuł w turnieju rangi Premier Mandatory, co jej samej udało się 1. raz w życiu, natomiast w historii imprezy dokonała tego wcześniej tylko Serena Williams.

Wśród panów niepodzielnie królował Rafael Nadal, dorzucając trzeci z rzędu zdobyty w tym roku tytuł na mączce. W finale po ponad 2-godzinnej batalii pokonał bardzo dobrze grającego Dominika Thiema 7:6(8) 6:4. Natomiast meczem turnieju wg mnie było starcie Hiszpana z Davidem Goffinem. Wynik może być mylący – 7:6(3) 6:2 i dał się na to nabrać Dawid Olejniczak, który najprawdopodobniej meczu nie oglądał, za to na oczątku transmisji kolejnego spotkania stwierdził, że w II secie w pełni dominował Hiszpan. Tymczasem ten trwający 2 godziny pojedynek był zacięty do ostatnich piłek i obfitował w fenomenalne zagrania z obu stron.

Generalnie poza Tomaszem Tomaszewskim poziom komentatorów Polsatu pozostawia już od dawna wiele do życzenia, a pan Olejniczak w tej mizerii dodatkowo dominuje in minus.

W bieżącym tygodniu spodziewany jest wybór nowych władz PZT. Z tej okazji przeprowadzono krótką rozmowę z jednym z reformatorów, Robertem Radwańskim. Potwierdził on w zasadzie to wszystko, co mówił wcześniej oraz co umieścili w takim zarysie programu. Jedną z tez jest potrzeba wypracowania kolejnego obok Pucharu Federacji i Davisa produktu, jakim by dysponował PZT; środowisko odnowicieli postuluje organizację turnieju rangi International. Ja pozwolę sobie się z tym nie zgodzić. Jak słusznie zauważył niedawno dyrektor Pekao Open w Szczecinie Krzysztof Bobala, wejście na poziom ATP World Tour 250 to próba samobójcza i konieczność wygospodarowania dodatkowego co najmniej półtora miliona złotych, a tak naprawdę nic nie daje, bo przyjechałoby może kilku więcej zawodników z pierwszej "50" rankingu.

Produktem PZT powinni być przede wszystkim zawodnicy z dobrym rankingiem, a póki co chyba nie ma pomysłu, jak do tego doprowadzić. Jeśli – jak utrzymuje pan Radwański – są pieniądze, to trzeba pomyśleć nad stworzeniem możliwości trenowania dzieci i młodzieży, nie za pieniądze rodziców, tylko właśnie w oparciu o struktury związku. Opłacenie trenerów i placu ćwiczeń, wypożyczenie sprzętu, organizowanie wielu regionalnych turniejów, rozwijanie turniejów ITF nawet niższej rangi, żeby po pierwsze punkty nie trzeba było się tłuc po całej Europie, również sensowne wspomaganie wyjazdów seniorów, którzy zamiast do Ameryki czy Azji powinni wybierać się do Francji czy Włoch, gdzie o turnieje niższej rangi nie tak trudno, a koszty są znacznie niższe.

Dobrym przykładem takiej organizacji są Włosi, którzy masowo szkolą młodzież, organizując im w ramach szkolenia zarówno obozy sportowe, jak i choćby wyjazdy na turniej na Foro Italico, gdzie młodzi ludzie mogą przyjrzeć się prawdziwej rywalizacji.

O popularyzacji tenisa w Niemczech pisałem rok temu w poście Jak to robią w Niemczech? Nadal aktualny, warto zajrzeć.


Wszystkie te problemy na szczęście obce są Anie Ivanović, która z okazji Dnia Matki zamieściła zdjęcie z mamą i stosowny, ciepły komentarz. Dobra córka.

wtorek, 9 maja 2017

Tydzień 18., czyli kolejny tytuł ITF Igi Świątek



Żal pisać, ale w polskim tenisie nadal nędza; jedyna nadzieja w utalentowanych juniorkach - Iga Świątek wygrała swój 3. turniej ITF, serdeczne gratulacje. Agnieszka Radwańska wycofała się z Madrytu z powodu kontuzji, a Jerzy Janowicz nie przebrnął eliminacji w Monachium. Za to zmiana nastąpiła u Magdaleny Linette – wprawdzie przegrała w Pradze z niżej notowaną Hradecką, tak jak nas ostatnio przyzwyczaiła, ale za to tym razem w 2. nie tak dramatycznych setach. Wynik ten od razu przełożył się na zjazd o 17 miejsc w rankingu, na pozycję 97. Z kolei Novak Djoković wywalił cały sztab. O tym oraz o ciekawej nagrodzie dla Borisa Beckera w cotygodniowym poście.

Wspomniany sukces Igi Świątek miał miejsce w węgierskim Gyor, w imprezie o puli nagród 15 000 $, a więc wcale nie najniższej rangi. W finale w ciągu 49. minut pokonała starszą o 10 lat Czeszkę Gabrielę Horackovą 6:2 6:2. Szacun.

Z kolei koleżanka Igi z reprezentacji, Maja Chwalińska, wystartowała w eliminacjach turnieju ITF w Dunakeszi (pula nagród 25 000 $). Niestety przegrała w III rundzie w epickim, trwającym ponad 3 godziny pojedynku 5:7 6:4 7:6(6), marnując w tie-breaku piłkę meczową. Warto dodać, że od rywalki, Ukrainki Anastazji Zaryckiej, dzieliło ją 4 lata i ponad 200 miejsc rankingowych.

Obie nasze zawodniczki pojawiły się na korcie po dłuższej przerwie, związanej zapewne z obowiązkami szkolnymi J Przy okazji ciekawostka – Maja zmieniła dostawcę sprzętu z babolata na heada.

Panowie rywalizowali w Monachium, portugalskim Estoril i w Stambule. W tym pierwszym turnieju zwyciężył Alexander Zverev, zdobywając swój 3. tytuł w cyklu ATP, za to 1. we własnym kraju. Nie krył wzruszenia, długo oglądając nowiutkie BMW i8, będące główną nagrodą rzeczową. W finale po nieudanym początku wygrał ostatecznie z Argentyńczykiem Guido Pellą, który ze względu na bardzo niski ranking (158) musiał przebijać się przez kwalifikacje. Warto pamiętać, że jest to zawodnik nie byle jaki, jeszcze w lutym mieścił się w 1. setce, najwyżej zaś był 39.

Przy okazji turnieju wręczono honorową nagrodę zasłużonego miejscowego klubu tenisowego Iphitos, założonego już w 1892 roku. Otrzymał ją za całokształt osiągnięć sportowych Boris Becker, a laudację wygłosił sam Matthias Sammer. W tym momencie przychodzi na myśl wspomnienie innego laureata tej nagrody, Andy Murraya, która odbierał ją w uroczych bawarskich skórzanych portkach.

W ten sposób przenosimy się płynnie do niedawnego podopiecznego niemieckiego tenisisty, a mianowicie do Novaka Djokovicia. Otóż zwolnił on cały dotychczasowy sztab, twierdząc na dodatek, że w sumie to jest już na tyle doświadczonym zawodnikiem, że z codzienną rutyną treningową poradzi sobie sam. Nole wraz z owymi trzema nieszczęśnikami, z Marianem Vajdą na czele, zalali to pożegnanie łzawym sosem, że niby są rodziną, że ta współpraca to najlepsze, co ich w życiu spotkało, ale w sumie rozstanie to jednak najlepsza decyzja itd. No naprawdę robiło się niedobrze, czytając te wyznania.

Wróćmy jednak do rywalizacji na korcie. Turniej w Estoril, słabiej obsadzony niż mistrzostwa Bawarii, wygrał Hiszpan Pablo Carreno-Busta, pokonując w finale Luksemburczyka Gilles'a Mullera 6:2, 7:6(5).

Z kolei w Stambule zwyciężył Marin Cilić po finałowym spotkaniu z Milosem Raoniciem (7:6(6) 6:3).

Panie wystąpiły w Pradze i Rabacie. W stolicy Czech jak już wspominałem wystąpiła bez powodzenia Magdalena Linette. Po raz kolejny przegrała swoją szansę, trudno bowiem uznać notowaną znacznie niżej Lucie Hradecką za potężną przeszkodę. Powtórzę jak niemal co tydzień – potrzebna zmiana trenera, i to pilnie!

W turnieju odnotowaliśmy również nieco niespodzianek. Jedną z nich była przegrana już w I rundzie Karoliny Pliskovej (z Camilą Giorgi), kolejną udział w finale siostry Karoliny, Krystyny. Największą chyba jednak było zwycięstwo Mony Barthel. Przebijająca się przez kwalifkacje Niemka awansowała dzięki temu z 82. na 56. miejsce w rankingu WTA.

Nieźle zaprezentowała się znowu niedawna tryumfatorka z Biel, Marketa Vondrousova, występująca tutaj dzięki dzikiej karcie. W I rundzie pokonała Carinę Witthoeft, w II uległa po zaciętym pojedynku Ani Konjuh. Teraz może cieszyć się z awansu na 107. pozycję na liście.

Generalnie Czechom można tylko pozazdrościć. Wśród rozstawionych zawodniczek 4 pochodziły z kraju nad Wełtawą, przy czym najsłabszy ranking ostatniej z nich, Kateriny Siniakovej, to nr 38. A to przecież nie cała czeska reprezentacja! Może trzeba by podejrzeć, jak oni to robią? Bo coś mi się zdaje, że niekoniecznie musi tu chodzić o pieniądze, tylko o znacznie lepszą organizację. To zostawiam pod rozwagę nowym władzom PZT, które już niedługo zostaną wybrane.

Za to w Rabacie po raz kolejny zagrała na nosie organizatorom turnieju w Rzymie Francesca Schiavone. Jak pamiętamy, stwierdzili oni, że nie dadzą jej dzikiej karty, bo należy już do przeszłości, a trzeba promować zawodniczki wschodzące. Tymczasem dzielna Włoszka po wygranej w Bogocie na kortach marokańskich doszła do finału. Wprawdzie przegrała w nim z Rosjanką Pawluczenkową, ale znowu pokazała się z bardzo dobrej strony i przy okazji osiągnęła 77. pozycję rankingową. Nie wiem, jak będzie z Rzymem, ale udział w Roland Garrosie, gdzie przed 7. laty zdobyła tytuł, ma już zapewniony.

W weekend rozpoczął się również turniej Premier Mandatory w Madrycie. Agnieszka Radwańska zrezygnowała z powodu kontuzji, Jerzy Janowicz odpadł w kwalifikacjach.

Tymczasem Ana Ivanović wybrała się w Chicago na mecz baseballowy. So much fun! – napisała.




poniedziałek, 1 maja 2017

Tydzień 17., czyli kolejny strzał w 10. Rafy Nadala



Post ten można by zacząć identycznie jak podsumowanie ubiegłego tygodnia – kolejny niebywały sukces Rafy Nadala, 10. tytuł w turnieju w Barcelonie. Czy tak samo będę zaczynał post 12. czerwca, po finale Rolanda Garrosa? Innym wydarzeniem tygodnia stał się kontrowersyjny powrót Marii Szarapowej; w przeciętnym stylu dotarła do półfinału w Stuttgarcie.

Hiszpan już dawno przeszedł do historii tenisa. Mimo to wciąż jest głodny sukcesów. Nazywany Królem Mączki śrubuje kolejne rekordy, nawiązując do najlepszych lat swojej kariery. Czy forma nie przyszła jednak za wcześnie? Dowiemy się za 6 tygodni.

Barcelona to miejsce szczególne. Tutaj kort centralny nosi imię Rafaela Nadala. Nieczęsto zdarza się, by plac gry nazywano imieniem żyjącego tenisisty, jak Rod Laver czy Margaret Court; tym bardziej wciąż czynnego zawodnika. To zaszczyt i zobowiązanie. Właśnie na tym korcie wyraźnie pokonał w finale Dominica Thiema. Austriak w półfinale pokonał lidera rankingu Andy Murraya, podobno – wg samego Brytyjczyka – ze względu na wiatr. Murrayowi pozostanie nieco satysfakcji z udanego rewanżu nad Albertem Ramosem-Vinolasem za ubiegłotygodniową porażkę w Monte Carlo.

W stolicy Katalonii miał grać również Jerzy Janowicz, jednak jak pamiętamy zrezygnował na wieść o konieczności przebijania się przez kwalifikacje. Nie wyruszył też do równolegle rozgrywanego turnieju w Budapeszcie, ale zaplanował udział w imprezie ATP 250 w Monachium. Niestety odpadł bardzo szybko, bo w II rundzie kwalifikacji. Podobno rozważa teraz występ w eliminacjach do turnieju „Masters 1000” w Madrycie lub w challengerze w Aix en Provence. Osobiście doradzałbym challengery, by wejść w rytm meczowy i powoli odbudowywać pewność siebie oraz ranking. Na razie w każdym razie trudno być co do niego optymistą przed zbliżającym się French Open.

Drogą challengerową, ciułając punkty m.in. w 3 turniejach tej rangi, podążał w tym sezonie finalista Hungarian Open, Brytyjczyk Aljaz Bedene, który do drabinki głównej przebijał się przez kwalifikacje. W ostatnim meczu turnieju przegrał z Francuzem Lucasem Pouille, najwyżej rozstawionym zawodnikiem imprezy.

Również najwyżej rozstawiona wygrała turniej w Stambule. Ukrainka Elina Svitolina pokonała w finale Belgijkę Elise Mertens, zdobywając 3. w tym roku i 7. w karierze tytuł singlowy. Jej ranking ma obecnie nr 12. Całkiem nieźle jak na 22-latkę. Zmiana pokoleniowa? Zobaczymy.

Warto dodać, że kolejną, już 6. porażkę w I rundzie zaliczyła Eugenie Bouchard. Podobno nadal odczuwa skutki uderzenia w głowę podczas US Open … 2015.

Tydzień 17. to również moment kontrowersyjnego powrotu Marii Szarapowej. Jak wiadomo, otrzymała ona dziką kartę do turnieju w Stuttgarcie, co wywołało powszechne oburzenie w tenisowym świecie, w każdym razie w tej jego części, która nie mówi po rosyjsku. Zawodniczka wykorzystała swoją szansę, dochodząc do półfinału, gdzie zmierzyła się z Kristiną Mladenović. Stawką tego meczu była przepustka do eliminacji French Open; przegrana oznacza, że Rosjanka musi czekać na łaskę organizatorów, którzy mogą ją wkręcić nawet do drabinki głównej. Decyzja ma zostać ogłoszona w połowie maja.

Co wiemy o formie Szarapowej po powrocie? Wbrew zachwytom wielu ekspertów moim zdaniem nie pokazała nic wielkiego. Grała trochę jak ambitna nowicjuszka, dużo ryzykując, grając zerojedynkowo – mocne uderzenie, by szybko skończyć wymianę na zasadzie albo się uda trafić albo nie. Bardzo dobrze funkcjonował serwis, gorzej backhand, zwłaszcza z dobiegu, z formą fizyczną też nie najlepiej, biegała bardzo ciężko, łapiąc zadyszkę; chyba faktycznie odstawiła meldonium. Rosjanka nie wykorzystała przerwy na uzupełnienie braków w technice, nadal w ogóle nie smeczuje, unika woleja. No i po staremu wrzeszczy przy każdym odbiciu.

Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy udział w zawodach Agnieszki Radwańskiej. Przegrała w I rundzie z Makarową.


A Ana Ivanović fotografuje się z pudłami; przeprowadzka trwa w najlepsze.

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Tydzień 16., czyli Rafa Nadal w Monte Carlo trafia w 10



Postu poświęconego 16. tygodniowi rozgrywek tenisowych A.D. 2017 nie sposób zacząć inaczej niż od niebywałego sukcesu Rafaela Nadala – 10. tytuł w Monte Carlo, bodaj nikt przed nim nie zaliczył tylu zwycięstw w tym samym turnieju. Ogromne brawa, mimo kontrowersji wywołanej olbrzymią pomyłką sędziego w meczu półfinałowym. Czy skutek tej pomyłki zabije Goffina, czy go wzmocni? U pań przede wszystkim Fed Cup ze skandalem w Rumunii w tle oraz coraz gorętsza atmosfera związana z dziką kartą dla Marii Szarapowej w Stuttgarcie.

Rafa Nadal obronił tytuł w Monte Carlo dość pewnie. Piszę dość, bo cieniem na tym olbrzymim sukcesie położyła się pomyłka znanego i doświadczonego sędziego Cedrica Mourier, który podczas półfinału rozgrywanego z Davidem Goffin pomylił ślady i uznał wyraźnie autową piłkę Hiszpana jako dobrą. Jak mówił po meczu sam Goffin, do tej pory intensywność była naprawdę wysoka, po ok. 40 minutach było raptem 3:2 i nagle sędzia popełnia taką pomyłkę! Gdy już jesteś pewny, że prowadzisz 4:2, musisz grać dalej, by utrzymać serwis. Mentalnie i fizycznie było to bardzo ciężkie. Dzielny Belg nie poradził sobie niestety z tą sytuacją, do końca meczu wygrał już zaledwie jednego gema i mecz zakończył się wynikiem 3:6 1:6. Schował się w szatni nie podając ręki sędziemu.



Jak się łatwo domyślić Nadal spojrzał na to nieco inaczej. Jego zdaniem nie można być hipokrytą (sic!) i twierdzić, że jeden punkt wszystko zmienia, bo tenis to nie piłka nożna, gdzie jedna decyzja wszystko zmienia, tu rozgrywa się wiele punktów. Poza tym nie wiedział, czy piłka była dobra, czy zła, więc zachował się poprawnie. No i generalnie Goffin powinien się cieszyć, że rozegrał taki dobry turniej. No po prostu powinien otworzyć szampana.

Osobiście mam nieco inny punkt widzenia. Z mojego jakże skromnego doświadczenia wynika, że na ogół zawodnik wie, czy trafił w kort, poza tym jestem zwolennikiem teorii, zgodnie z którą podczas meczu tenisowego jest kilka, czasem właśnie jeden punkt, który decyduje o wyniku. Dlatego mimo przekonania, że Rafa był tak zmotywowany, iż raczej znalazłby receptę na Belga i by ten mecz wygrał, nie traktuję tej sytuacji tak lekko. Płynie stąd też taki oto wniosek, że Goffin nie jest jeszcze gotowy do osiągania największych celów, skoro tak totalnie daje się rozbić jednej błędnej decyzji arbitra. W tym sensie może to być przełomowy moment w jego karierze, który albo go wzmocni, albo – jeśli nie – zawodnik pozostanie już na zawsze jedynie na granicy wielkości.

Tak czy inaczej obu przygoda ta przyniosła korzyści rankingowe – Nadal wrócił do pierwszej piątki, a Goffin do dziesiątki.

Panie pauzowały, nie licząc uczestniczek rozgrywek Pucharu Federacji, których tym razem nie wygrają Czeszki, jak to było przez 3 ostatnie lata. Odpadły bowiem w półfinale z Amerykankami. W finale zameldowały się również Białorusinki, ogrywając u siebie reprezentację Szwajcarii.

Rywalizacja ta sama w sobie może nie rozpala emocji do czerwoności, ale zdarza się, że przykuwają uwagę. Tak stało się za sprawą kapitana Rumunek, Ilie Nastase, który podczas meczu barażowego z Brytyjkami w Konstancy najpierw ochrzanił sędziego, a potem sprzezywał w najgorszych słowach Johannę Kontę. W efekcie został usunięty z kortu. Mimo to zajście przysłużyło się gospodyniom, bo zwyciężyły 3:2 i wystąpią w przyszłym roku w Grupie Światowej II.

Jeszcze bardziej gorąco zrobiło się wokół okoliczności powrotu Szarapowej, która od 10 lat koksowała się meldonium, a po skróceniu kary zawieszenia otrzymuje dzikie karty do największych turniejów. Co naturalne, raczej nie podoba się to innym zawodniczkom i nie zamierzają tego ukrywać, narażając się jednocześnie na ataki Rosjanek czy agenta zawodniczki, Max Eisenbuda. Nazwał on ostatnio Agnieszkę Radwańską i Caroline Wozniacką czeladniczkami, które nie dość że nie wygrały żadnego szlema, to jeszcze nie zapoznały się z orzeczeniem w sprawie jego podopiecznej. Możliwa II runda w Stuttgarcie z Radwańską przeciw Szarapowej zapowiada się naprawdę ostro.

Co ciekawe, przeciwko przyznaniu Rosjance dzikiej karty w zawodach organizowanych pod patronatem Porsche zaprotestowała również Angelique Kerber, na co dzień występująca z logo tego samego producenta.

Dla porządku trzeba odnotować rezygnację Jerzego Janowicza z udziału w turnieju w Barcelonie. Polak mimo zamrożonego rankingu nie zmieścił się w drabince głównej i postanowił odpuścić, by nie marnować 1 z 3 pozostających mu jeszcze szans na ulgowy występ w zawodach. Zamiast tego zobaczymy go niebawem w Monachium, chyba że coś znowu stanie na przeszkodzie. 


Tymczasem Ana Ivanović jako emerytka może się takimi drobiazgami nie przejmować. Cieszą ją drobiazgi jak weekend z mężem czy wyjście na kolację na miasto. No i pięknie.