poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Jestem Isia - czy warto przeczytać wywiad-rzekę z Agnieszką Radwańską?


Książka Jestem Isia, czyli wywiad-rzeka z naszą najlepszą tenisistką, Agnieszką Radwańską, przeprowadzony przez znanego z konfliktu z Jerzym Janowiczem Artura Rolaka, jest reklamowana jako nieprzeciętnie otwarta rozmowa stroniącej od mediów i skrytej do tej pory zawodniczki. Niestety, oprócz kilku wspomnień z wczesnego dzieciństwa i niepublikowanych zdjęć z prywatnego archiwum Radwańskiej nie dowiadujemy się w zasadzie niczego nowego.



Agnieszka Radwańska znakomitą tenisistką jest – to na początek, żeby uniknąć podejrzenia o jakąś zakamuflowaną niechęć wobec naszej bohaterki. Czarowanie na korcie, nieprawdopodobne czucie piłki, inteligencja to cechy jej gry, dzięki którym zawsze, gdy tylko mam okazję, oglądam jej pojedynki, kibicując z całych sił i zaklinając przeciwniczki do robienia podwójnych błędów serwisowych. Co innego książka.

Rozmowa przebiega gładko, czyta się to naprawdę dobrze, do tego sporo ilustracji. To na plus. Jednak niczego nie odkrywa i w sumie jest o niczym; ot, taka ciekawostka do pociągu.

Bo czyż sprzedawane tutaj jako wielkie tajemnice konflikt z ojcem czy okres akurat podczas meczu na olimpiadzie z Goerges kogoś trochę bardziej zainteresowanego zaskakują? O tym ostatnim niedwuznacznie dawał do zrozumienia już kilka lat temu Tomasz Wiktorowski. A w kłótniach z ojcem o coś przecież chodziło, czegoś wymagał od zawodniczki takiego, co wywoływało taki opór, że musieli się rozstać. Co to było? O to Rolak nie pyta, choć tak naprawdę właśnie to jest ciekawe. Łatwo zamknąć temat krótkim Ojciec ma ciężki charakter, trudniej zmusić rozmówczynię do zdradzenia istoty konfliktu. A może chodziło o różnice co do planu rozwoju, może o przełamanie blokady mentalnej, ograniczeń psychicznych, które nie pozwalają powalczyć z fizycznością czy jakością drugiego serwisu? A może o zanikającą powoli pasję i samozadowolenie z dotychczasowych osiągnięć? Jakże to wszystko interesujące, jakże chciałoby się dowiedzieć czegoś więcej!

Nie jest to też książka o tenisie, tenis przewija się gdzieś w tle; nie dowiadujemy się, co jest takiego w tenisie, że warto się w nim zakochać, dlaczego tak wielu on tej miłości nie odwzajemnia, na czym polega jego trudność, jakie emocje i napięcia wywołuje w tenisistach; bohaterka równie dobrze mogłaby być kulomiotką. Tak naprawdę to nie wiem, czemu rozmawia z nią redaktor zajmujący się tą dyscypliną sportu; w sumie mogłaby ją przesłuchiwać choćby Alicja Resich-Modlińska, kto wie, czy nie wydobyłaby więcej.

Wbrew temu, co napisałem, z książki tej o Agnieszce Radwańskiej dowiedziałem się bardzo dużo, choć przeczytałem to raczej między wierszami. A mianowicie – Agnieszka Radwańska nie ma w sobie (już?) pasji. Być może zresztą nigdy nie miała, o to redaktor Rolak nie pyta. Mamy przed sobą osobę, która została tenisistką, bo tak chciał ojciec, a nie było planu B, doszła na szczyt ciężko pracując i kosztem wielu poświęceń, ale już raczej się nie rozwinie, bo organizm się buntuje, silniejsza już nie będzie, a nad drugim serwisem wprawdzie pracuje, lecz nic nie poradzi, że niewiele z tego wynika. Od swojego teamu wymaga solidności i dobrej atmosfery, ale chyba niekoniecznie mocnego kopa, by zrobić ten ostatni wysiłek, powalczyć z fizycznością oraz poprawić poszczególne elementy gry, aby zdobyć tytuł wielkoszlemowy.

Rozmowy do książki trwały do kwietnia. Pada w niej takie symptomatyczne zdanie, że nastolatki dziś nie mają czego szukać w Wielkim Szlemie, bo decydujące jest tutaj doświadczenie i młode tenisistki mogą wygrywać najwyżej małe turnieje. Miesiąc później 20-letnia Ostapenko wygrała French Open, 2 miesiące później 23-letnia Muguruza do tytułu w Paryżu dorzuciła zwycięstwo w Londynie, 3 miesiące później 23-lenia Switolina wzbogaciła się o  3. tytuł Premier Series w tym roku. Jasne, nie są to w ścisłym znaczeniu nastolatki, ale z pewnością młode dziewczyny z niezbyt jeszcze bogatym doświadczeniem. Za to z siłą woli, wiarą w siebie i pasją wygrywania.

Pani Agnieszce życzę tego samego. Oczywiście może uznać, że moje uwagi są nie na miejscu, bo jak mówi w pewnym momencie, krytycy sami najpierw powinni spróbować wystąpić na dużym turnieju, a potem się przemądrzać. Argument z gruntu fałszywy, bo przecież nie trzeba być pisarzem, żeby znać się na literaturze czy kompozytorem, żeby znać się na muzyce. No i moja sympatia jest nieustannie po jej stronie.


Mimo wszystkich niedoskonałości książki Rolaka i Radwańskiej (w tym 1 błędu ortograficznego, ale to już obciąża korektę) warto po nią sięgnąć; 4 godziny to nie jakaś wielka inwestycja czasowa, a cena znośna. Do tego bardzo wysoki poziom edytorski i sporo zdjęć. Jeśli jednak ktoś liczy na jakąś głębię, która pozwoli mu lepiej zrozumieć tenis, niech lepiej poczyta Brada Gilberta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz