poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Tydzień 13, czyli Łukasz Kubot broni honoru polskiego tenisa



Ależ to był weekend dla polskiego tenisa! – ekscytował się powiązany z PZT portal Tenis Polski. I wyliczył - Deblowe wygrane Grzegorza Panfila i Mateusza Kowalczyka, Łukasz Kubot z historycznym deblowym zwycięstwem, Hubert Hurkacz wygrywa Futures'a w Lizbonie, a Piotr Matuszewski i Kacper Żuk docierają do finału. No doprawdy … To tak, jak by Polski Związek Narciarski świętował zwycięstwo Pawła Wąska (tak, jest ktoś taki) w FIS CUP. No ale gdy skoczkowie odnoszą prawdziwe sukcesy, nie trzeba nadymać się osiągnięciami w 3. lidze.

Z całego zestawu na uwagę zasługuje tak naprawdę ogromny sukces Łukasza Kubota, który w parze z Brazylijczykiem Marcelo Melo wygrali zawody Premier 1000 w Miami; przypomnę, że 2 tygodnie wcześniej walczyli w finale podobnej imprezy w Indian Wells. Brawa!

Zwycięstwo Huberta Hurkacza owszem, przyjemne, ale aby coś oznaczało, musiałoby być początkiem serii, dzięki której szybko mógłby zacząć występować w challengerach. Znajmy miarę – spójrzmy, gdzie są jego rówieśnicy: Kyrgios, Zverev czy nawet przeżywający ostatnio kryzys Corić.
A gdzież były w ubiegłym tygodniu nasze panie? Raczej nigdzie; Kania przedzierała się bezskutecznie przez kwalifikacje w Monterrey, zamiast szukać punktów w zawodach niższej rangi, no i gdzieś bliżej.

Z kolei Jerzego Janowicza (awansował na 171. miejsce) zabolała kostka i zamiast zagrać w challengerze w Leon, wrócił do domu. U syna nastąpiło po prostu zmęczenie materiału, to nie jest poważny uraz - powiedział PAP Jerzy Janowicz senior. Mój Boże, po jednym starcie zmęczenie materiału; to co ma powiedzieć 35-letni Federer? Kiedyś JJ powiedział, że aby powrócić do 1. setki trzeba grać w turniejach, nie ma innego wyjścia. Zabrzmiało to wówczas jak zmęczenie tenisem, znużenie. Nagły powrót z Ameryki, odpuszczenie Rotterdamu z byle powodu (jakieś dziwne trudności komunikacyjne w dotarciu z Sofii do Holandii) może wskazywać, że pan Jerzy ma dość, a to oznacza jego koniec. Obym się mylił.

Pora przejść do poważnego tenisa, czyli singlowego turnieju w Miami.

Wśród pań wygrała Johanna Konta, pokonując w finale wyraźnie odbudowaną już Caroline Wozniacki. Nie zawiodły Venus Williams, Angelique Kerber, Karolina Pliskova i Simona Halep. W rankingu niewielkie zmiany. Zwyciężczyni wróciła do 1. dziesiątki (7), podobnie V. Williams (10). Agnieszka Radwańska utrzymała 8. pozycję, ale nie jest ona pewna, bo po piętach depcze jej Kuzniecova, a w Stuttgarcie będzie miała do obrony aż 185 punktów za ubiegłoroczny półfinał. Wypada teraz dziękować Bogu, że przegrała wówczas z kwalifikantką Siegemund, bo byłoby tego co najmniej 2 razy więcej (już za sam udział w finale, nie wspominając o ewentualnej wygranej). Magdalena Linette zaliczyła efektowny zjazd o 10 pozycji (83).

U panów nie przestaje zadziwiać Roger Federer. Zdobył w Miami kolejny tytuł po Australian Open i Indian Wells, w finale pokonując w swoim odnowionym stylu również znakomitego Rafę Nadala. Wracają stare dobre czasy. Oprócz nich znowu świetnie pokazali się Sock i Kyrgios, zwłaszcza ten ostatni, będąc najbliżej wyrzucenia Maestra z turnieju (przegrał w półfinale 6:7 7:6 6:7). Przy okazji jak zwykle wzbudził sporo kontrowersji, wściekając się na – przyznajmy to – nienajsympatyczniejszą publiczność (po prawdzie buczała też sama Mirka Federer …). Pewnie dlatego tym razem został wzięty w niebylejaką obronę, bo zachowanie widzów skrytykowali solidarnie Brad Gilbert i Chris Evert. Dużo radości fanom tenisa sprawił też 4. półfinalista, jak zwykle grający żywiołowo i jednocześnie od niechcenia, Fabio Fognini.

Zawsze miał dobry bekhend, ale w tym momencie jest jeszcze lepszy, bo też szybciej się porusza. Jego nogi poruszają się szybciej niż kiedyś - stwierdził Juan Martin del Potro o grze Federera po odpadnięciu z turnieju. - Myślę, że w tym tkwi sekret jego świetnej gry - dodał. Mieć 35 lat, 18 turniejów wielkoszlemowych na koncie, 91 w sumie, nie wspomnę o sukcesach na olimpiadzie czy w Pucharze Davisa i wciąż poprawiać grę! Tak właśnie! Na tym polega prawdziwe mistrzostwo.

Efekt rankingowy turnieju jest zaś taki, że obaj finaliści awansowali o 2 oczka – Szwajcar na 4., a Hiszpan na 5. miejsce. Podium Rogera jest w zasięgu wzroku, brakuje mu do Wawrinki raptem 480 punktów. Trudno uwierzyć, że cały sezon będzie się tak układał jak te 3 miesiące, ale jeśli by tak miało być, to rok zakończy w fotelu lidera. Ostatnie takie notowanie miało miejsce 29. października 2012.

Póki co jednak zapowiedział odpoczynek aż do Rolanda Garossa i koncentrację na wygraniu Wimbledonu oraz dobrym rezultacie podczas finałów rozgrywek w Londynie. Pewnie uda się teraz do Biel, z którym związany był w młodości, gdzie już ma aleję własnego imienia, a za parę dni będzie hucznie otwierana Die Swiss Tennis Arena. Dla przypomnienia, to właśnie to miasto kupiło prawa do turnieju organizowanego dotychczas w Katowicach (pisałem o tym w tekście Nie będę płakał po Katowice Open).

Zdjęcie z ubiegłorocznej uroczystości

Tymczasem w naszym grajdole kolejny odcinek sporu kandydata na prezesa PZT, Mirosława Skrzypczyńskiego, z obecnym zarządem związku. Wspominałem, że został on wezwany przedprocesowo do zaprzestania naruszania dóbr osobistych Związku oraz do usunięcia skutków tych naruszeń. Jak się można było spodziewać, w odpowiedzi pan Mirosław stwierdził, że nie wie, o co chodzi i w związku z tym nie zamierza podejmować żadnych działań, jakich PZT oczekuje.

A co słychać u Any Ivanović? Otóż przeprowadziła się wraz z mężem do Chicago, chodzi na spacery po plaży, na mecze Chicago Bulls i – rzecz jasna – Chicago Fire, podziwiać małżonka. Wypada życzyć powodzenia w nowym miejscu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz