wtorek, 31 stycznia 2017

Tydzień 4., czyli tryumf emerytów


Gem, set, mecz Federer - to chyba najbardziej zaskakujące słowa minionego tygodnia w tenisie. Stary mistrz, powracający po półrocznej przerwie, wygrywa Australian Open, zdobywając 18. tytuł wielkoszlemowy w karierze. Co sprawiło, że skład obu finałów to kobiety po przejściach, mężczyźni z przeszłością?



Finały tegorocznego AO to bez wątpienia jedna z największych tenisowych niespodzianek ostatnich lat, porównywalna chyba ze zwycięstwem Flavii Penetty w US Open 2015. Tak jakoś ostatnio było, że każdy fan tenisa życzył Federerowi kolejnego tryumfu, jednocześnie w to wątpiąc; że za stary, że już nie ta wytrzymałość, że technika bajeczna, ale teraz trzeba grać siłowo ... Być może nawet sam Maestro podzielał te obawy, bo po ostatnim punkcie się popłakał, a potem wspominał letnie nostalgiczne rozmowy z Rafą, jak by to pięknie było wrócić na szczyt ...

Rafael Nadal. Wielka klasa, z trudem maskowane rozczarowanie wynikiem finału. Człowiek, który po kontuzji zaczął przegrywać, bo przeciwnicy przestali się go bać, uwierzyli, że pokonanie go jest możliwe. Teraz po przeszczepie włosów jak gdyby odżył na nowo; chciałoby się spytać, pospekulować, czy to łysienie tak obciążało go psychicznie, że do kolejnego tryumfu potrzebował odbudować pewność siebie poprzez ten zabieg?

Obaj podkreślają znaczenie ciężkiej pracy. Ale to właśnie sfera psychiczna, motywacja, głód sukcesu, który mimo tej pracy tak długo nie przychodził, zdecydowały o składzie tegorocznego finału. Tego mentalnego głodu sukcesu, siły do pokonywania kolejnych przeszkód, niezadowalania się średniactwem życzyłbym polskim tenisistom, którzy przekraczając próg 20. roku życia wciąż jako cel stawiają sobie wejście do drugiej setki ...

Czyż ten głód, ta tęsknota za potwierdzeniem wielkości nie stała za składem finału pań? Serena Williams, z ogromnym wyczuciem tego, co buduje historię tenisa rezygnująca z kolejnych turniejów, by zdominować zimowe mistrzostwa świata w Melbourne. Venus, dla której dwutygodniowa walka oznacza wypowiedzenie wojny własnemu organizmowi. Mimo to, dzięki połączeniu siły i techniki oraz ogromnej determinacji spełnia marzenia o kolejnym po 14. latach finale wielkoszlemowym w Australii z siostrą po drugiej stronie siatki.



Ale pamiętajmy też o Mirjanie Lucić-Baroni, której świetnie zapowiadającą się karierę pokrzyżowały problemy rodzinne. Kiedyś już tu wygrała, w 1998 roku w rywalizacji deblowej w parze ze znakomitą Martiną Hingis. Teraz pierwszy raz od 1999 roku znalazła się w półfinale wielkiego szlema. Totalna outsiderka. Koszulka i buty adidas, spódniczka nike, daszek babolat ... Strój na poziomie lig amatorskich.

Spójrzmy też na finał debla mężczyzn. Grają w nim - wprawdzie bez happy endu - słynni bracia Bryan, rocznik 1978. Podobnie finał mixta - wszyscy uczestnicy przekroczyli 30-tkę.

Gdzież więc młodzież z jej siłą, pewnością siebie, nieraz bezczelnością?

Naszej polskiej młodzieży seniorskiej nie było. Juniorska kobieca (Chwalińska/Świątek) nieźle poradziła sobie w deblu, przegrywając dopiero w finale z rozstawionymi z nr 3 Andrescu/Branstine. Maja uważa, że zarówno w singlu, jak i w deblu mogła wypaść lepiej i że teraz czas na wnioski. To budujące podejście, zwłaszcza w zestawieniu z jej starszymi koleżankami, które nic nie osiągając są wiecznie zadowolone. Talent Mai Chwalińskiej i jej podejście przybliżałem na blogu już w kwietniu ubiegłego roku.

Ich starsze koleżanki wybrały się na turnieje w USA. Katarzyna Piter wygrała w średniej rangi futuresie na ziemi w Orlando, Paula Kania przegrała w półfinale podobnej imprezy w Wesley Chapel z 743. w rankingu Ukrainką Kalininą. Nie opuszczał jej za to dobry humor. Mój tenis, czuję to cały czas, jest na poziomie dziewczyn z czołówki - powiedziała po meczu ćwierćfinałowym.

Tymczasem kapitan naszej reprezentacji podał skład na mecz pierwszej rundy Grupy I Strefy Euroafrykańskiej Pucharu Davisa z Bośnią i Hercegowiną. Zagrają Kamil Majchrzak, Hubert Hurkacz, Łukasz Kubot i Marcin Matkowski. Młodość i doświadczenie. Szanse - lekkie wskazanie na Polaków.

Dla porządku spójrzmy jeszcze na zmiany w rankingach - u pań Serena wróciła na 1. miejsce, Radwańska spadła na 6., Venus znalazła się na progu 1. dziesiątki (11), a Lucić-Baroni odnotowała skok na pozycję nr 29. W setce utrzymała się Linette (95). U panów nie było aż takich przetasowań w czołówce - lider bez zmian, natomiast Federer awansował o 7 pozycji (jest 10.), a Nadal o 3 (6). Kamil Majchrzak przesunął się na miejsce nr 259, Janowicz pozostał na 273.

Na koniec tradycyjnie Ana Ivanović, która tym razem cieszy się z rozświetlającego pudru Shiseido. Na ręku rolex. Warto zobaczyć.


niedziela, 22 stycznia 2017

Tydzień 3., czyli klęski faworytów na półmetku AO



Miesiąc temu, w grudniowym wpisie na blogu pytałem, czy Novak Djoković w nowym sezonie pójdzie na dno (Czy Novak Djokovic w nowym sezonie pójdzie na dno?). I oto już w II rundzie Australian Open znalazł się za burtą. Nie oznacza to oczywiście od razu spełnienia moich przewidywań, jeszcze jest na powierzchni, ale na pewno jest to bardzo zimna kąpiel.

Wnet okazało się, że porażka Nole ze 117. w rankingu Istominem to nie koniec niespodzianek. Z zawodników pierwszej dziesiątki rankingu odpadli już bowiem lider Andy Murray (z archaicznie grającym w stylu serve & volley Mischą Zverevem), Kei Nishikori i Tomas Berdych (z wracającym do formy Federerem) oraz Marin Cilić (z Danielem Evansem).

Oczywiście nadal w grze pozostaje wielu znakomitych zawodników i prawdopodobne wydają się pary półfinałowe Federer/Wawrinka i Raonić/Thiem. Choć nie lekceważyłbym także Bułgara Dimitrova, potwierdzającego powrót do najwyższej dyspozycji (pisałem o tym 2 tygodnie temu). Zobaczymy.

U pań rzecz jasna najbardziej zmartwiła mnie (nas?) szybka porażka w II rundzie Agnieszki Radwańskiej, która przegrała z - chciałoby się powiedzieć emerytką - Lucić-Baroni po dosyć kiepskim występie. Tak że moje przewidywania ćwierćfinału się nie sprawdziły. Zgodnie z oczekiwaniem odpadła również błyskawicznie w pierwszym meczu Magdalena Linette. Powtarzam - zmiana trenera potrzebna od zaraz!

Również w damskiej rywalizacji nie brakuje niespodzianek. Poza naszą panią Isią pożegnały się z turniejem liderka rankingu Angelique Kerber (po słabym spotkaniu w IV rundzie z Coco Vandeweghe), już w I rundzie Simona Halep (z Shelby Rogers), Dominika Cibulkova (z Ekateriną Makarovą) i Svetlana Kuznetsova (z rodaczką Anastazją Pawluczenkową). W ramach ciekawostki warto może odnotować, że Pawluczenkowa przynosi w tej edycji AO pecha głównie swoim rodaczkom, jak dotąd wyeliminowała bowiem 3 inne Rosjanki i Ukrainkę.

Bardzo dobrze trzyma się prawdziwa weteranka, Venus Williams. Cały czas słaniając się na nogach dotarła już do ćwierćfinału, gdzie zmierzy się właśnie ze wspomnianą Rosjanką. Jeżeli jakimś cudem przeżyje jej bombardowanie, a następnie mecz z Vandeweghe lub Muguruzą, ma szansę po raz kolejny spotkać się w finale z siostrą, która musi wcześniej ograć Czeszkę Strycową i - prawdopodobnie Johannę Kontę (to może nie być takie łatwe).

A jak idzie młodym gniewnym paniom, wygrywającym styczniowe turnieje? Siniakova odpadła w I rundzie z Goerges, podobnie Lauren Davis (z Samanthą Crawford), Elise Mertens w ogóle nie wystąpiła w singlu. Chyba jednak wieści o zmianie pokoleniowej były przedwczesne.

Z polskich akcentów pozostał nam tylko Łukasz Kubot w deblu. Reprezentujący Polskę juniorzy też już pożegnali się z turniejem.


Na koniec tradycyjnie już Ana Ivanović. Po pobycie na nartach udała się do Nowego Jorku, gdzie dała się sfotografować w Central Parku. Fani szaleją.


poniedziałek, 16 stycznia 2017

Tydzień 2., czyli kolejny finał pani Isi


Drugi tydzień sezonu upłynął pod znakiem sprawdzianów formy przed pierwszym w roku turniejem wielkoszlemowym. Okazało się, że nadal nic nie wiadomo.


Nas oczywiście najbardziej interesuje dyspozycja polskich tenisistów, którzy za chwilę pojawią się na kortach w Melbourne. I tak Agnieszka Radwańska nie zawiodła docierając do finału dobrze obsadzonego turnieju w Sydney. Tu poległa dopiero ze świetnie dysponowaną tego dnia Johanną Kontą. Sukces odniosła również Eugenie Bouchard; w przeciwieństwie do ubiegłego roku urodziwa Kanadyjka dobrze zaprezentowała się na korcie osiągając półfinał, a nie tylko w mediach społecznościowych. Warto odnotować porażkę Angelique Kerber już w pierwszym spotkaniu.

Sydney to również turniej ATP, choć niższej rangi niż WTA. Stąd i słabsza obsada. Wygrał Gilles Muller, ogrywając w 2 setach Brytyjczyka Evansa.

Równolegle panowie grali w nowozelandzkim Auckland, znanym z silnych podmuchów wiatru na korcie. Tutaj tryumfował Amerykanin Jack Sock, pokonując w 3. setach Joao Sousę. Ciekawsza dla nas była rywalizacja deblowa, której zwycięzcą został Marcin Matkowski w parze z Pakistańczykiem Aisimem-Ul-Haq Qureshim. W finale pokonali izraelsko-amerykański duet Johnathan Erlich - Scott Lipsky 1:6, 6:2, 10-3. Dla popularnego Matki jest to już 18. tytuł w karierze.

Po zawodach Polak podkreślał znakomitą współpracę na korcie z Qureshim. Być może trochę teraz żałuje, że wskutek wcześniejszych zobowiązań w Australian Open wystąpi z Jerzym Janowiczem. Łodzianin tymczasem, po odpadnięciu w eliminacjach do Auckland, miał zaplanowany tydzień spokojnych treningów. Planu jednak nie zrealizował w 100 procentach. Udało mu się bowiem wystąpić w pokazowym turnieju Kooyong Classic, rozgrywanym tradycyjnie w Melbourne w przededniu AO. Występ był bardzo dobry, ponieważ Jerzy zdołał wygrać 2 mecze, pokonując Tommy Hasse'a i Yoshito Nishiokę. Miejmy nadzieję, że te wygrane pomogą mu odbudować pewność siebie, bez której nie ma co marzyć o powrocie na wysokie miejsca rankingowe. Warto wspomnieć, że impreza ta, wygrana tym razem przez Dawida Goffina (w finale pokonał Ivo Karlovicia), może pochwalić się całkiem bogatą tradycją. Wystarczy wymienić wśród jej zwycięzców takich tenisistów jak Lleyton Hewitt, Andy Rodick, Andre Agassi, Pete Sampras, Michael Chang czy Roger Federer.

Wróćmy na chwilę do pań, które rywalizowały też na Tasmanii, w Hobart. Tutaj także obsada nie zachwycała, natomiast kolejny raz w tym roku tryumfowała przedstawicielka młodego pokolenia, 21-letnia Belgijka Elise Mertens, zajmująca przed turniejem 82. pozycję w rankingu WTA. Po drodze pokonała rozstawione Kristinę Mladenović, Kiki Bertens i - w finale - arcyniewygodną Rumunkę Monicę Niculescu. Zobaczymy, jak pójdzie damskiej młodzieży w Australian Open, czy uda się jej utrzymać sukcesy z pierwszych 2 tygodni sezonu.

Jeśli idzie o AO, to oczywiście najbardziej interesują nas występy Polaków. Gdy ukazuje się ten materiał wiemy już, że Jerzy Janowicz po kolejnym pechowym losowaniu rozstał się już z turniejem, przegrywając w 5. setach z Marinem Ciliciem. Na swoje szanse czekają Agnieszka Radwańska i Magda Linette. Pierwszej wróżę co najmniej ćwierćfinał, druga na początek trafiła na rywalkę z własnej ligi, Mandy Minellę. Jeśli po raz kolejny nie straci głowy, to awansuje do II rundy, gdzie może trafić na Jelenę Wiesniną, która nie wiadomo, w jakiej jest formie, bo przegrała w tym sezonie oba mecze otwarcia. Przypuszczam jednak, że nasza zawodniczka na tym etapie zakończy udział w imprezie.

Co do naszych pozostałych zawodników możemy cieszyć się z wygranej Kamila Majchrzaka we futuresie w tureckiej Antalyi. Impreza może nie najwyższej rangi, ale zwycięstwo tym cenniejsze, że na nawierzchni twardej, na jakiej rozgrywa się obecnie większość turniejów i na której piotrkowianin nie czuł się do tej pory zbyt pewnie.

Z kolei u pań warto odnotować ogłoszenie składu na Puchar Federacji w Tallinie. Klaudia Jans-Ignacik postanowiła zabrać na te spotkania koleżanki, czyli Magdalenę Linette, Paulę Kanię, Katarzynę Piter i Magdalenę Fręch; jako rezerwowa pojawi się utalentowana juniorka Iga Świątek. Gramy z Austrią i Gruzją; może to wystarczy?

Na koniec tradycyjnie Ana Ivanović. Okazuje się, że wizyta u ginekologa to nie jedyna jej aktywność. Dołączyła bowiem jako partner i ambasador marki do firmy PlaySight, dostarczającej na korty profesjonalną technologię wspomagającą doskonalenie umiejętności tenisowych w oparciu o zapisy wideo i mocno rozbudowane statystyki. Jeśli ktoś chciałby taki system obejrzeć na własne oczy, to najbliższy jest w Hanowerze. Zapraszam.


poniedziałek, 9 stycznia 2017

Tydzień 1., czyli srixon


Niniejszy wpis inauguruje serię podsumowań tygodnia, która będzie się w poniedziałki pojawiać na moim blogu. W pierwszym wpisie bohaterem tygodnia musiał być Srixon.

Bohater tygodnia - srixon Agnieszki Radwańskiej

Nazwa tej marki, jak dotąd bardziej znanej z produkcji sprzętu do golfa, na początku minionego tygodnia zelektryzowała fanów Agnieszki Radwańskiej. Po wieloletniej współpracy z Babolatem nagle pojawiła się na korcie wyposażona w rakietę srixon. Nie poprzedziła tego ani zapowiedź producenta, ani samej zawodniczki, tak że pojawiło się mnóstwo spekulacji, w których przebił wszystkich Wojciech Fibak, twierdząc że to ten sam babolat, tyle że przemalowany na srixona. Z kolei inni specjaliści obarczyli nową rakietę odpowiedzialnością za odpadnięcie pani Agnieszki w ćwierćfinale turnieju w Shenzhen, gdzie broniła mistrzostwa, a nawet za odcisk na palcu.

Kolejną niespodzianką ze strony naszej najlepszej tenisistki było pojawienie się na korcie w przerwach meczu trenera, a konkretnie Dawida Celta. Jest to obrazek od dawna w jej przypadku niespotykany. Podobno sam Celt, jak wiadomo prywatnie narzeczony, ma odtąd na niektórych turniejach zastępować pierwszego trenera, Tomasza Wiktorowskiego. Zobaczymy, jak to będzie.

Teraz wraz ze swoim nowym sprzętem nasza zawodniczka przenosi się do Sydney, będącym ostatnim sprawdzianem przed Australian Open.

Pozostali Polacy nie przebili się na czołówki serwisów sportowych, a to za sprawą kiepskich występów. Magda Linette zaliczyła dwie szybkie porażki w eliminacjach do turniejów w Auckland i Sydney, Jerzy Janowicz odpadł w II rundzie eliminacji w Auckland, po raz kolejny czynem zaprzeczając przesadzonym pogłoskom o swoim doskonałym serwisie. Mimo to oboje zanotowali awans w rankingu, odpowiednio na 93. i 278. pozycję.

W ramach ciekawostki warto odnotować pierwszy deblowy występ Mariusza Fyrstenberga z Andym Murrayem u boku, przegrany w Doha w niecałą godzinę 2:6, 4:6.

Murrayowi, mogącemu się pochwalić świeżo nabytym tytułem szlachecki, o wiele lepiej poszło w singlu. Tutaj zameldował się w finale i po wspaniałej walce uległ Novakowi Djokoviciowi w 3 setach. Nole pojawił się z nowym trenerem, Serbem Dusanem Vemiciem; klasa Borisa Beckera to to nie jest. Zabrakło też Pepe Imaza ze swoim Peace and Love, być może dlatego Novak wykazał się walecznością i wygrał, łamiąc w chwili słabości rakietę. Z pewnością jednak 4 zepsute smecze nie świadczą o szczycie formy.

Być może wraca za to do najwyższej formy Grigor Dimitrov, który wygrał bardzo dobrze obsadzony turniej w Brisbane, zwyciężając po drodze z Thiemem, Raoniciem i Nishikorim. Da mu to awans o 2 oczka na 15. pozycję rankingu i perspektywę powrotu do najlepszej dziesiątki. Z kolei w Chennai wygrał Roberto Bautista-Agut.

Jeśli idzie o panie, to o Shenzhen już wspominałem - Agnieszka Radwańska nie obroniła tytułu, za to dosyć niespodziewanie wygrała całą imprezę 52. w rankingu Katerina Siniakova, pokonując po drodze Simonę Halep, Johannę Kontę i - w finale - Alison Riske. Czeszka urodziła się 10.05. (zupełnie jak ja!) 1996, ma więc niespełna 21 lat. Może więc chociaż u pań idzie nowe, warto obserwować jej karierę.

Z kolei w damskiej odsłonie zawodów w Brisbane tryumfowała Karolina Pliskova i samo to pewnie nie jest wielką niespodzianką. Za to pewnym zaskoczeniem jest znakomity występ drugiej finalistki, Alize Cornet, która wyeliminowała wcześniej Cibulkovą i Muguruzę. Dla porządku trzeba odnotować, że w ćwierćfinale odpadła z Ukrainką Svitoliną liderka rankingi, Angelique Kerber.

Bardzo ciekawie było również w Auckland. Najpierw już w II rundzie odpadła Serena Williams, wywołując przy tym niemały skandal, obciążając za słaby wynik wiatr i uznając panujące tam warunki za najgorsze, w jakich grała. Witana jak królowa, żegnana bez żalu i chyba z urazem, który nie wróży zaproszenia w przyszłym roku. Być może usprawiedliwiają ją okoliczności spoza kortu, czyli zaręczyny z wirtualnym przedsiębiorcą, Alexisem Ohanianem. Skoro udało jej się zaskoczyć tym faktem media, to niewykluczone, że zaskoczyła również samą siebie i nie umie się teraz z tego wyplątać.

Wraz z siostrą odpadła również uskarżająca się na kontuzję Venus, zachowując jednak wszelkie konwenanse. Sportowo rywalizacja potoczyła się bardzo ciekawie, tu również pojawił się powiew młodości. Do półfinału trafiły aż 3 młode zawodniczki - 19-letnia Konjuh, 20-letnia Ostapenko i 23-letnia Davis. Tytuł zdobyła ta ostatnia, ogrywając Chorwatkę w 2 setach.

Kolejna refleksja przy tej okazji dotyczy naszej Magdy Linette - chwali się ona na prawo i lewo, że Ana Konjuh to jej najlepsza przyjaciółka w tourze, że razem trenują i spędzają wolny czas; szkoda, że nie spyta ją w wolnej chwili, jak to zrobić, by naprawdę chcieć wygrać kolejny mecz, by naprawdę chcieć coś osiągnąć. Po raz kolejny to powtórzę - Linette potrzebuje nowego trenera, i to pilnie.

Pierwszy tydzień nowego sezonu za nami. W WTA - być może - wieje wiatr odnowy, w ATP - bez zmian.


Na koniec ploteczka – Ana Ivanović, która nagle ogłosiła koniec kariery, odwiedziła ginekologa; ten nie popisał się dyskrecją i momentalnie zamieścił selfie na instagramie. Zdjęcie już zniknęło, ale internauci wiedzą swoje – Serbka spodziewa się dziecka.