Gem,
set, mecz Federer - to chyba najbardziej zaskakujące słowa minionego tygodnia w
tenisie. Stary mistrz, powracający po półrocznej przerwie, wygrywa Australian
Open, zdobywając 18. tytuł wielkoszlemowy w karierze. Co sprawiło, że skład obu
finałów to kobiety po przejściach, mężczyźni z przeszłością?
Finały tegorocznego AO
to bez wątpienia jedna z największych tenisowych niespodzianek ostatnich lat,
porównywalna chyba ze zwycięstwem Flavii Penetty w US Open 2015. Tak jakoś
ostatnio było, że każdy fan tenisa życzył Federerowi kolejnego tryumfu,
jednocześnie w to wątpiąc; że za stary, że już nie ta wytrzymałość, że technika
bajeczna, ale teraz trzeba grać siłowo ... Być może nawet sam Maestro podzielał
te obawy, bo po ostatnim punkcie się popłakał, a potem wspominał letnie
nostalgiczne rozmowy z Rafą, jak by to pięknie było wrócić na szczyt ...
Rafael Nadal. Wielka
klasa, z trudem maskowane rozczarowanie wynikiem finału. Człowiek, który po
kontuzji zaczął przegrywać, bo przeciwnicy przestali się go bać, uwierzyli, że
pokonanie go jest możliwe. Teraz po przeszczepie włosów jak gdyby odżył na
nowo; chciałoby się spytać, pospekulować, czy to łysienie tak obciążało go
psychicznie, że do kolejnego tryumfu potrzebował odbudować pewność siebie
poprzez ten zabieg?
Obaj podkreślają
znaczenie ciężkiej pracy. Ale to właśnie sfera psychiczna, motywacja, głód
sukcesu, który mimo tej pracy tak długo nie przychodził, zdecydowały o składzie
tegorocznego finału. Tego mentalnego głodu sukcesu, siły do pokonywania
kolejnych przeszkód, niezadowalania się średniactwem życzyłbym polskim
tenisistom, którzy przekraczając próg 20. roku życia wciąż jako cel stawiają
sobie wejście do drugiej setki ...
Czyż ten głód, ta
tęsknota za potwierdzeniem wielkości nie stała za składem finału pań? Serena
Williams, z ogromnym wyczuciem tego, co buduje historię tenisa rezygnująca z
kolejnych turniejów, by zdominować zimowe mistrzostwa świata w Melbourne.
Venus, dla której dwutygodniowa walka oznacza wypowiedzenie wojny własnemu
organizmowi. Mimo to, dzięki połączeniu siły i techniki oraz ogromnej
determinacji spełnia marzenia o kolejnym po 14. latach finale wielkoszlemowym w
Australii z siostrą po drugiej stronie siatki.
Ale pamiętajmy też o
Mirjanie Lucić-Baroni, której świetnie zapowiadającą się karierę pokrzyżowały
problemy rodzinne. Kiedyś już tu wygrała, w 1998 roku w rywalizacji deblowej w
parze ze znakomitą Martiną Hingis. Teraz pierwszy raz od 1999 roku znalazła się
w półfinale wielkiego szlema. Totalna outsiderka. Koszulka i buty adidas,
spódniczka nike, daszek babolat ... Strój na poziomie lig amatorskich.
Spójrzmy też na finał
debla mężczyzn. Grają w nim - wprawdzie bez happy endu - słynni bracia Bryan,
rocznik 1978. Podobnie finał mixta - wszyscy uczestnicy przekroczyli 30-tkę.
Gdzież więc młodzież z
jej siłą, pewnością siebie, nieraz bezczelnością?
Naszej polskiej
młodzieży seniorskiej nie było. Juniorska kobieca (Chwalińska/Świątek) nieźle
poradziła sobie w deblu, przegrywając dopiero w finale z rozstawionymi z nr 3
Andrescu/Branstine. Maja uważa, że zarówno w singlu, jak i w deblu mogła wypaść
lepiej i że teraz czas na wnioski. To budujące podejście, zwłaszcza w
zestawieniu z jej starszymi koleżankami, które nic nie osiągając są wiecznie
zadowolone. Talent Mai Chwalińskiej i jej podejście przybliżałem na blogu już w
kwietniu ubiegłego roku.
Ich starsze koleżanki
wybrały się na turnieje w USA. Katarzyna Piter wygrała w średniej rangi
futuresie na ziemi w Orlando, Paula Kania przegrała w półfinale podobnej
imprezy w Wesley Chapel z 743. w rankingu Ukrainką Kalininą. Nie opuszczał jej
za to dobry humor. Mój tenis, czuję to
cały czas, jest na poziomie dziewczyn z czołówki - powiedziała po meczu
ćwierćfinałowym.
Tymczasem kapitan
naszej reprezentacji podał skład na mecz pierwszej rundy Grupy I Strefy
Euroafrykańskiej Pucharu Davisa z Bośnią i Hercegowiną. Zagrają Kamil
Majchrzak, Hubert Hurkacz, Łukasz Kubot i Marcin Matkowski. Młodość i
doświadczenie. Szanse - lekkie wskazanie na Polaków.
Dla porządku spójrzmy
jeszcze na zmiany w rankingach - u pań Serena wróciła na 1. miejsce, Radwańska
spadła na 6., Venus znalazła się na progu 1. dziesiątki (11), a Lucić-Baroni
odnotowała skok na pozycję nr 29. W setce utrzymała się Linette (95). U panów
nie było aż takich przetasowań w czołówce - lider bez zmian, natomiast Federer awansował
o 7 pozycji (jest 10.), a Nadal o 3 (6). Kamil Majchrzak przesunął się na
miejsce nr 259, Janowicz pozostał na 273.
Na koniec tradycyjnie
Ana Ivanović, która tym razem cieszy się z rozświetlającego pudru Shiseido. Na
ręku rolex. Warto zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz