wtorek, 28 czerwca 2016

Czy warto grać z trenerem?



Jeden z czytelników zwrócił mi uwagę, że w niedawnym wpisie nt kosztów związanych z regularną grą w tenis pominąłem wydatki na trenera. Zrobiłem to celowo. Najpierw bowiem trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy warto.

Zacznę od banału - tenis jest trudną techniczną grą. Niełatwo opanować poprawne uderzenia, tak by w powtarzalny sposób prezentować je na korcie. Te stwierdzenia w prosty sposób prowadzą nas do wniosku, że trener jest konieczny. Ale czy na pewno?

Sam znam osobę, która bardzo przyzwoicie nauczyła się grać korzystając z internetu. Wiele razy też ulegałem zawodnikom nie mającym pojęcia o poprawnym prowadzeniu rakiety, znającym instruktorów tylko z widzenia. Czasem nietypowy sposób uderzenia staje się atutem. Beckhand slajsowany, podcinki, bardzo słabe piłki o niskim koźle, obronne zagrania pozbawione zamachu, nieustanne balony, wszystko to sprawia, że gra agresywna staje się niemożliwa. Na drugą stronę oddajemy więc łatwe piłki, które nie robią krzywdy przeciwnikowi, co więcej, na ogół jest on świetnym biegaczem, wszystko wraca, a my zaczynamy psuć.

Wówczas może pojawić się frustracja. Bo jak to - facet gra brzydko, operuje szmatami i daje radę. Nie do takich uderzeń przyzwyczaił nas trener. Tam była piłka mocna, rotowana, z kozłem. Może to stracony czas i pieniądze?

Myślę, że mimo wszystko jednak nie. Trener wprawdzie nie uczy gry z takimi przeciwnikami, pomaga jednak opanować podstawy, zasady ustawienia się do piłki, jego rady sprawiają, że gra na kortach staje się po prostu ładniejsza, że miło popatrzeć na dobrze ułożonego amatora. Ważne, żeby nie ograniczać się do spotkań z instruktorem, żeby dużo grać z różnymi rywalami. By wygrywać mecze trzeba zdobyć doświadczenie, nauczyć się reagować na rozmaite style, opanowywać nerwy przy setnej szmacie czy balonie i nie obrażać po kolejnej porażce. Raz trafisz na kogoś, kto lepiej gra, innym razem na kogoś, kto jest sprytniejszy, a kiedy indziej najzwyczajniej w świecie będziesz miał pecha. Taki jest tenis.

Tego doświadczenia z trenerem nie nabędziesz. Jeśli więc szukasz gwarancji na wygrywanie meczów, bo tylko to dla Ciebie jest ważne, nieważne, w jakim stylu, nie zawracaj sobie głowy zbyt długo instruktorem. Ale jeśli po prostu lubisz tenis, lubisz się doskonalić, coraz lepiej uderzać i ładna gra sprawia Ci radość - umawiaj się z nim, korzystaj raz na jakiś czas, wspomagaj się. Wierz mi, zawsze będzie coś do poprawy.

środa, 15 czerwca 2016

Pauli Kanii pojedynek z ... amatorami


Paula Kania, polska tenisistka notowana ostatnio na 207. miejscu rankingu WTA, postanowiła zostać felietonistką. Szkoda. Na ogół jako zawodowiec (polonista) w stanie spoczynku przez grzeczność nie komentuję błędów językowych amatorów, ale ten kuriozalny tekst sprawił, że złamałem tym razem tę zasadę. Przy czym tak naprawdę nie warstwa językowa jest największym problemem, z jakim mamy do czynienia w tym przypadku, lecz zupełnie nieprofesjonalne i tak po ludzku niegrzeczne podejście do utrzymujących tenisowy biznes amatorów.

Punktem wyjścia felietonu jest uraza wywołana komentarzami kibiców grywających w tenis na temat zepsutych uderzeń. Zawodniczka nie może przeboleć, iż ktoś taki śmie zwrócić uwagę na błąd popełniony przy uderzeniu profesjonalistki. Pretensja ta prowadzi do absurdalnego wniosku, że tylko licencjonowany gracz może ocenić poprawność uderzenia. Niech to powie Nickowi Bolletieri czy Patrickowi Mouratoglou.

Dalej jest coraz lepiej. Ironiczny opis przysłowiowego Kowalskiego, rekreacyjnie uprawiającego tenis. Odpowiedni strój, dobrze dobrane buty i napój izotoniczny budzą uśmiech naszej wybitnej tenisistki. To mamy grać w dżinsowych gaciach, lakierkach i popijać coca-colę? Odkąd poważne podejście staje się zarzutem? Życzyłbym pani Pauli podobnego.

Świadomy wybór rakiety czy naciągu też się nie podoba. Nie gramy o stawkę, więc mamy używać drewnianych Polsportów z lat 80.? A uwaga o "(aż) dwóch" rakietach znajdujących się posiadaniu Kowalskiego nie dość, że przekracza granicę bezczelności, to jeszcze jest bardzo niespójna z wcześniejszymi wywodami - zadbaliśmy o sprzęt do gry i buty odpowiednie do nawierzchni: śmieszne, mamy tylko - jak wynika z kontekstu - dwie rakiety, też śmieszne. Trzeba się na coś zdecydować, proszę pani.

Po sprawdzeniu obecności wszystkich niezbędnych tenisiście przyborów, Kowalski zaczyna grę. Rozumiem, gdyby pani Paula napisała: Pomijając rozgrzewkę, Kowalski zaczyna grę. To faktycznie najczęstsza nasza amatorska przypadłość, którą warto dla naszego dobra wypominać. Ale czynienie zarzut kolejny raz z przygotowania do gry w postaci zaopatrzenia w niezbędne przybory nie nadaje się do rozsądnego komentarza. Na stronie ITF w krótkiej prezentacji tenisistka pisze, że lubi czytać książki. Najwyraźniej nie dotarła jeszcze do znanej Sztuki wygrywania w tenisie. Jak zwyciężyć w wojnie mentalnej na korcie Brada Gilberta, gdzie wymienia listę rzeczy, bez której nie wyrusza na kort. Lektura ta mogłaby okazać się przydatna również pod kątem wzmocnienia psychiki Pauli Kanii. Pamiętamy mecze reprezentacji w Fed Cup, gdy nie wykorzystywała piłek setowych czy meczowych, klnąc za to jak szewc.

Tak, czasem nasze zaangażowanie na korcie jest takie, jak by zależało od tego czyjeś życie. Zdarza nam się narzekać na kort, na piłki, rzucić mięsem. Ale nikt nam nie może, a przynajmniej nie powinien, zarzucać braku pasji, którą realizujemy mimo zmęczenia po całym dniu pracy, poświęcając dużo wolnego czasu i własnych pieniędzy. Radzimy sobie, jak umiemy, nie mamy sztabów szkoleniowych ani lekarskich, wsparcia związku, pieniędzy z reprezentacji. Ale mamy na tyle przyzwoitości, by nie przerywać treningu tylko po to, by popatrzeć z boku na kogoś radzącego sobie słabiej i się z niego pośmiać. Owszem, nieraz w dobrej wierze zirytujemy go jakąś wskazówką, bo może akurat jesteśmy trochę bardziej zaawansowani. I mimo piekielnie drogich biletów przychodzimy kibicować naszym zawodniczkom i zawodnikom, życząc im powodzenia.

Zupełnie nie rozumiem sensu takich tekstów pisanych przez profesjonalnych zawodników. Amatorzy wszędzie na świecie są oczkiem w głowie miejscowych federacji (pisałem o tym na blogu w kwietniowym poście Jak to robią w Niemczech? O popularyzacji tenisa), a jako kibicom okazują im szacunek największe nawet gwiazdy tej dyscypliny. Tutaj mamy, jak to się mówi, "małego zonka". Zawodowcom niektóre rzeczy po prostu nie uchodzą. I napisałbym to samo, gdyby chodziło o Agnieszkę Radwańską. Te 200 miejsc różnicy w rankingu nie ma w tym przypadku żadnego znaczenia.

I na koniec, z pewną życzliwością (a niech tam), rada językowa od zawodowca dla amatorki. Słowa "obecność" nie używamy tak jak we wspomnianym felietonie: Nierzadko w tym szerokim gronie ma obecność następująca sytuacja, i dalej: Po sprawdzeniu obecności wszystkich niezbędnych tenisiście przyborów. To są koszmarne zupełnie konstrukcje. Obecność odnosimy do ludzi, którzy się gdzieś znajdują lub funkcjonują w jakiejś dziedzinie (np. można sprawdzić listę obecności, można być obecnym w jakimś gronie lub nawet pięknym uderzeniem zaznaczyć swoją obecność na korcie, ale już np. szczoteczka do zębów nie jest obecna w łazience, lecz po prostu jest, znajduje się).

Mimo wszystko, ciężkich treningów i awansu do pierwszej setki, w imieniu kibiców i amatorów, życzę.


sobota, 11 czerwca 2016

Sprawa Marii Szarapowej




Maria Szarapowa została zdyskwalifikowana przez Międzynarodową Federację Tenisową (ITF) na dwa lata, licząc od 26. stycznia 2016. Gwiazda zapowiedziała odwołanie od tej decyzji, zyskując zaskakujące wsparcie ze strony sponsorów. Od razu przypomniała mi się scena z "Misia" Stanisława Barei, gdy Ryszard Ochódzki (działacz sportowy nomen omen) korzysta z milicyjnej toalety, a pilnujący będącego w sąsiedniej kabinie skazanego milicjant pyta: "Długo jeszcze będziecie siedzieć?", na co ten odpowiada zachrypniętym głosem: "Dwa lata. Ale będę apelował."

Momentalnie pojawiły się komentarze, opinie i oświadczenia, w których jedni uznają karę za zbyt surową, próbują relatywizować, inni mówią po prostu zero tolerancji. Spróbuję to jakoś uporządkować.

Jak działa meldonium, czyli specyfik stosowany przez rosyjską tenisistkę? Mówiąc w skrócie poprawia pracę układu oddechowego i sercowo-naczyniowego, a więc wytrzymałość. Wszyscy wiemy, co to znaczy w dzisiejszym tenisie - coraz dłuższe wymiany, coraz dłuższe mecze, sport coraz bardziej siłowy, coraz mniej finezyjny i techniczny. Takie wspomaganie jest nie do przecenienia. Po dwóch wyczerpujących setach rywalka przed decydującą partią ratuje się jakimś batonem energetycznym czy bananem, a Szarapowa dopiero wchodzi na obroty, ścierając pot z czoła.

Jak to z Marią było? Podobno 18-letnia tenisistka uskarżała się na jakieś dolegliwości, w związku z czym lekarz zalecił jej zażywanie różnych leków i suplementów. Wśród nich był mildronate z głównym składnikiem w postaci meldonium. Tyle że specyfik ten powinno się zażywać 4-6 tygodni, tymczasem ona łykała go przez 10 lat! Oczywiście robiła to legalnie, gdyż nie był na liście środków zakazanych, jednak można mieć wątpliwości co do strony etycznej tego postępowania. Podobnie jak w przypadku Marit Bjoergen i jej problemów z astmą padają pytania, czy osoba chora powinna wyczynowo uprawiać sport? I w konsekwencji - czy możemy wierzyć w jej wyjaśnienia.

A są one naprawdę kuriozalne. Przede wszystkim o przyjmowaniu meldonium miał nie wiedzieć jej sztab trenerski i medyczny. To samo w sobie jest niewiarygodne. Podobno jedyną świadomą tego osobą był niejaki Maks Eisenbud, wiceprezes agencji menedżerskiej reprezentującej interesy Szarapowej. Jak twierdzi, miał zwyczaj weryfikować listy substancji zakazanych na corocznych wakacjach na Karaibach, tym razem jednak się tam nie wybrał ze względu na rozwód. Tym sposobem nie zapoznał się z listą (sic!).

Z kolei sama zawodniczka wprawdzie dostała aż 5 maili ze stosowną informacją, ale ani razu nie zajrzała do załącznika. To wydaje się naturalne pod warunkiem, że dzwoni do kogoś ze sztabu i prosi o weryfikację listy. Tymczasem nic takiego nie następuje. Jest mail, jest lista, nie ma sprawdzenia! W zawodowym sporcie, na tym poziomie, przy takim szerokim zapleczu.

Całą sytuację tenisistka rozegrała naprawdę po mistrzowsku. Najpierw po pozorem kontuzji wycofała się z gry w kolejnych turniejach po AO, następnie sama postanowiła opowiedzieć kibicom za pośrednictwem mediów o całej sprawie, występując przed kamerami w bardzo skromnym, żałobnie czarnym stroju. Prezentowała postawę otwartości i współpracy. Liczyła zapewne na efekt współczucia i docenienie skruchy. To jednakże nie do końca się udało.

Za popełnione wykroczenie można maksymalnie dostać 4-letnie zawieszenie. W tym przypadku uznano, że zostało ono popełnione nieświadomie, więc kara jest krótsza o połowę. Mimo to zarówno Szarapową, jak i część komentatorów i sponsorów oceniła tę karę jako zbyt surową. Dlatego jest już zapowiedź odwołania od decyzji.

Mnie osobiście bardzo rozczarowuje postawa sponsorów, firm Head, Nike i Porsche, które kontestują orzeczony czas zawieszenia. Postaram się nie kupować ich produktów; tak wiem, Porsche się tym oświadczeniem nie musi martwić.

O wiele bliżej mi do firmy Tag Heuer, która nie zwlekając zerwała współpracę z Rosjanką. Również Roger Federer jest zdania, że za swoje czyny i błędy trzeba odpowiadać. "Dla mnie nie ma znaczenia, czy ktoś świadomie bierze doping, czy nie. Jeśli coś stosujesz, to musisz w 100 proc. znać wszystkie skutki i konsekwencje" - powiedział. Cóż, widocznie w Szwajcarii panują inne standardy.

Jaki będzie ostateczny wyrok, czy wygra biznes i marketing, czy może jednak duch sportowej walki, uczciwość i szacunek dla rywali, dowiemy się niebawem.

wtorek, 7 czerwca 2016

Czy tenis jest drogim sportem - o kosztach zmiennych



W poprzednim wpisie zajmowałem się kosztami stałymi na początek tenisowej drogi. W tej części o kosztach zmiennych.

Przypomnę - jako minimum w kosztach stałych, przy założeniu zakupu pojedynczych sprzętów (jedna rakieta, jedna para butów), na dodatek w wyprzedażach, udało się ustalić kwotę 1 200 zł.

Jako koszty zmienne liczę wymianę naciągów, owijek, wynajęcie kortu, zakup piłek. Znowu postaram się wyliczyć minimum, przy założeniu gry 3 razy w tygodniu po 2 godziny, w mieście średniej wielkości (w metropoliach korty są droższe).

I tak, godzina gry latem na otwartych kortach przy powyższym założeniu zamknie się sumą 20-25 zł, zimą na hali wydamy już 50 zł. Tygodniowo więc w sezonie letnim wydamy 75 zł, w zimowym 150 zł (z 6. godzin gry płacimy za połowę, drugą pokrywa partner). Uwzględniając urlopy, kontuzje, okresy kiepskiej pogody można przyjąć, że rocznie za wynajęcie placu gry zapłacimy 4 500 zł.

Przy założonej częstotliwości gry jako 3 razy tygodniowo trzeba będzie minimum 3 razy wymienić naciąg. Nie stosując jakichś wyszukanych strun łącznie z założeniem wyniesie nas to w sumie 150 zł. Do tego nie rzadziej niż 1 raz na miesiąc owijka i paczka piłek to dodatkowo minimum 30 zł.

W efekcie koszty zmienne to ok. 5 000 zł rocznie. Znowu nasuwa się pytanie, czy to dużo. Uwzględniając wcześniejsze wyliczenia kosztów stałych mamy ok. 6 200 zł za rok dobrej zabawy. Gdybyśmy chcieli poszaleć tydzień na nartach na alpejskich trasach, wydalibyśmy połowę tej kwoty. Z kolei rower po zakupie niewiele kosztuje (serwis raz na rok), ale mamy za to przerwę zimową.

Ocenę pozostawiam oczywiście Wam, Drodzy Czytelnicy. Moim zdaniem jednak warto.

niedziela, 5 czerwca 2016

Czy tenis jest drogim sportem?




Często słyszy się opinię: Tenis to sport elitarny, Tenis to sport dla zamożnych. Czy słusznie? W dzisiejszym wpisie postaram się przeanalizować koszty stałe związane z amatorskim uprawianiem tenisa.

Wspomniane koszty możemy podzielić tak jak w biznesie - na koszty stałe i zmienne. Stałe to torba tenisowa, rakiety, buty, ubrania, zmienne to piłki, naciągi, owijki, wynajęcie kortu. Oczywiście trochę upraszczam, bo i sprzęt z pierwszej grupy też się zużywa i co jakiś czas trzeba go wymienić. Dlatego zaliczam do tej kategorii po prostu wydatki ponoszone nie częściej niż raz do roku.
Torbę tenisową niezłej jakości kupimy w cenie do 200 zł. Najlepiej, gdyby miała komorę termoizolacyjną (termobag).

Obliczmy więc koszty stałe na poziomie całkowicie podstawowym. Przede wszystkim do gry przyda się rakieta. Na to wystarczy 250 zł. Możemy wybierać wśród nowych i używanych. Najlepiej mieć dwie identyczne, ale przy ograniczonym budżecie można się od biedy ez tego obejść.

Buty. To podobny poziom cenowy jak rakieta, szukając w wyprzedażach w sklepach internetowych można kupić bardzo dobre obuwie, oferujące przewiewność, amortyzację, zabezpieczenie przed skręceniem kostki oraz niezłą wagę w cenie do 250 zł. Tutaj czeka nas pewna trudność, buty bowiem mogą mieć podeszwy dedykowane konkretnej nawierzchni, np. przenaczone na mączkę. Decydując się na taki zakup warto pomyśleć o drugiej parze z podeszwą uniwersalną - coraz częściej spotyka się różne rodzaje sztucznych nawierzchni także na kortach otwartych, poza w sezonie zimowym grając w hali nie natrafimy raczej na kort ziemny.

Ubrania. Liczba kompletów odzieży będzie zależeć od tego, jak często gramy. Absolutne minimum to 3. Uwzględniając spodenki, koszulkę, skarpety, frotki za jeden możemy w promocjach wydać 150 zł. Warto uwzględnić konieczność zmiany koszulki w trakcie meczu, dodatkowo trzeba pomyśleć o czapeczce (ok. 50 zł).

Podsumowując - zaopatrując się w absolutne minimum do gry musimy wydać na początek ok. 1 200 zł. Jest to oczywiście blisko dolnej granicy, podane sumy w każdej praktycznie kategorii spokojnie moglibyśmy pomnożyć przez 3, szukając w rynkowych nowościach. Jednak czy wyliczone minimum to dużo? Przeciętny amatorski rower kosztuje 2 razy więcej. A trzeba pamiętać, że większość tego sprzętu będziemy wykorzystywać dłużej niż rok.

W kolejnym wpisie zajmę się kosztami zmiennymi, co pozwoli odpowiedzieć na pytanie tytułowe - czy tenis jest sportem drogim?

Andy Murray podstawowe wydatki ma za sobą.