wtorek, 28 marca 2017

Tydzień 12., czyli Roger nadal na fali



W minionym tygodniu niewiele dobrego działo się w polskim tenisie – porażki Radwańskiej i Linette oraz tradycyjne napady szału Janowicza, czyli jak zawsze to co zawsze. Przetrwać na plusie pomagał już zwyczajowo Łukasz Kubot w deblu. Wraz ze zbliżającymi się wyborami coraz ciekawiej się za to robi wokół Polskiego Związku Tenisowego, gdzie pachnie smakowitym procesem z dużą kasą w tle. Promykiem słońca była Niedziela z Tenisem w Dąbrowie Górniczej, z przesympatyczną Mają Chwalińską w roli głównej.  

Trwa kolejny wielki turniej – Miami. Magdalena Linette nie wykorzystała drugiej szansy i po przedostaniu się do imprezy bocznymi drzwiami (jako Lucky Looser), przegrała od razu w I rundzie z Chorwatką Ajlą Tomljanovic, powtarzając do znudzenia ten sam scenariusz – zacięta walka w 3 setach, niewykorzystane sytuacje przy schematycznej grze, opartej o mocne uderzenie z linii końcowej. Za ten brak urozmaicenia i zdecydowania po raz kolejny wysoko zapłaciła. Zatem powtórzę jak mantrę – potrzeba nowego trenera, i to pilnie.

Z kolei Agnieszka Radwańska bez szans w starciu w III rundzie z bezkompromisową Mirjaną Lucić-Baroni. Jeśli ktoś uderza tak mocno i celnie, to faktycznie niewiele można zrobić, zwłaszcza jeśli nie wywiera się presji własnym podaniem. Oczywiście domorośli fachowcy postawili już na Pani Isi krzyżyk, tak jak by można było cały rok, w każdym turnieju grać znakomicie. Warto pamiętać, że 2 lata temu też w 1. półroczu była nędza, a skończyło się tryumfem w Singapurze. Najśmieszniejsze jest to, że mamy 1 tenisistkę światowego formatu, która o lat utrzymuje się na szczycie i odnosi niemałe sukcesy i zamiast pytać, gdzie są kolejne, to narzekamy, że ta jedna nie wygrywa cały czas. Kiedyś tak było z Adamem Małyszem – wielka euforia przeplatana pytaniami o koniec kariery, podczas gdy tylko on spośród naszych zawodników osiągał jakieś wyniki. Nikt nie pytał, kiedy wreszcie Robert Mateja zacznie regularnie kwalifikować się do konkursów, tylko wszyscy że „Małysz zajął 10. Miejsce”. Historia skoków pokazuje też, jak bardzo brakuje pieniędzy na wspieranie rozwoju tenisa – gdy na bazie sukcesów osamotnionego Małysza znaleziono sponsora i stworzono porządny system szkoleniowy, pojawiło się wielu znakomitych skoczków i zostaliśmy najlepszą drużyną świata. Tymczasem PZT skupia się na sobie, pieniądze gdzieś znikają, a działacze kurczowo trzymają się stołków; ale o tym za chwilę.

Tymczasem Miami potwierdza dobrą formę Venus Williams i Caroline Wozniacki, przebudziły się też Angelique Kerber i Simona Halep.

W ubiegłym tygodniu występował również Jerzy Janowicz, a mianowicie w challengerze w Guadalajarze. Sportowo wynik niezły, doszedł do półfinału, gdzie uległ uzdolnionemu Kanadyjczykowi Szapovałowi, i te 29 punktów na pewno się przyda. Niestety znowu nie zapanował nad nerwami, pokłócił się z sędzią, dostał karę i przegrał mecz. Z mojego amatorskiego doświadczenia wynika, że spór o punkty zawsze kończy się stratą kilku gemów i generalnie nie warto. Trzeba znać też miarę. Jak się nie jest kimś formatu Johna McEnroe, który – jak wspomina Brad Gilbert – był w stanie wykłócić z powrotem stracony punkt, to lepiej skupić się na grze, a nie na „sprawiedliwym” sędziowaniu.

Tymczasem 1. liga gra tak jak panie w Miami. Podobnie jak w Indian Wells świetnie grają Federer, Wawrinka, Nadal, Sock i Kyrgios. Fachowcy prześcigają się w przepowiadaniu kolejnego zwycięstwa tego pierwszego.

Wróćmy na własne podwórko, do naszego tenisowego (pół)światka. Wspominałem tydzień temu o gorączkowym przygotowaniach do zebrania sprawozdawczo-wyborczego i ostrych słowach Roberta Radwańskiego („Wystarczy nie kraść”). Pan Robert wspiera w tym wyścigu Mirosława Skrzypczyńskiego, zamierzającego (któryż to z kolei?) odnowić związek i służyć z całych sił polskiemu tenisowi. Obecnym władzom zarzuca przede wszystkim podejrzane gospodarowanie pieniędzmi. W związku z tym PZT wezwało go do natychmiastowego zaprzestania naruszania dóbr osobistych Związku, w tym w szczególności dobrego imienia, wiarygodności, wizerunku i renomy PZT oraz do usunięcia skutków tych naruszeń (ładne, prawda?), w razie odmowy strasząc wystąpieniem na ścieżkę sądową. Jakoś tak bardziej przeczuwam niż wiem, że może on niestety mieć rację. Oj, będzie się działo.

O wiele sympatyczniejsze wydarzenie miało miejsce w Dąbrowie Górniczej, gdzie na miejskiej hali sportowej nasza wielka nadzieja tenisa, ale przede wszystkim niezwykle sympatyczna dziewczyna, Maja Chwalińska, wzięła udział w zajęciach z dziećmi. Zdjęcie publikuję dzięki uprzejmości Kolegi, który zamieścił je na swoim koncie na portalu społecznościowym.




Tymczasem Ana Ivanović wędruje po górach, wyjeżdża nad morze, biega po imprezach …

poniedziałek, 20 marca 2017

Tydzień 11., czyli Król Roger




Ubiegły tydzień upłynął w poważnym tenisie upłynął pod znakiem kontynuacji turnieju w Indian Wells. Rozczarowała Agnieszka Radwańska, za to świetny występ w deblu zaliczył Łukasz Kubot. Przy okazji nasza najlepsza tenisistka wypowiedziała się na temat przyspieszonego powrotu i ulgowego traktowania Marii Szarapowej, a Ana Ivanović zapowiedziała udział w półmaratonie. Równie ciekawie jest Polskim Związku Tenisowym, gdzie hasłem tygodnia stało się „Wystarczy nie kraść” Roberta Radwańskiego.

Pani Isia przegrała z Chinką Shuai Peng już w III rundzie. Efektem jest spadek na 8. miejsce w rankingu WTA i aż 18. w Road to Singapur. Ostatnio podobnie nędzny początek sezonu kończyła zwycięstwem w WTA Final; oby tym razem było podobnie.

Bardzo dobrze znowu wypadła Wenus Williams, która przegrała dopiero w ćwierćfinale, wcześniej z wielkim trudem odwracając losy spotkania z Jeleną Janković, i porządnie grająca w tym roku Kristina Mladenović. Do finału dotarła weteranka Svetlana Kuznietsova, gdzie zmierzyła się z rodaczką, Eleną Vesniną. Po nieciekawej, ale prowadzonej w morderczym tempie 3-godzinne łupance wygrała Vesnina.

U panów bardzo szybko, bo już w kolejnym meczu, poległ pogromca Andy Murraya Vasek Pospisil. W IV rundzie pożegnał się z turniejem Novak Djoković, przegrywając z grającym bardzo widowiskowo Nickiem Kyrgiosem. Obaj liderzy rankingu już odwołali swój występ w kolejnym dużym wydarzeniu, jakim jest turniej w Miami. Oficjalnie powodem są kontuzje łokcia.

Świetnie zaprezentował się również Jack Sock. Ale król mógł być tylko jeden i został nim Roger Federer, który grając na granicy brawury w IV rundzie odprawił Rafę Nadala, a w szybkim finale pokonał rodaka, Stana Wawrinkę. Był to jego piąty raz w Indian Wells, dzięki czemu przesunął się w rankingu na 6. miejsce. Swoją drogą to zadziwiające, co kryje w sobie tenis, że taki zawodnik, umiejący absolutnie wszystko, nadal jest w stanie odkrywać nowe możliwości, zmieniać styl, wciąż się rozwijać.

Nie można nie wspomnieć o dużym sukcesie naszego Łukasza Kubota, finiszującego wraz z Marcelo Melo w finale deblowym tej ważnej imprezy.

Tymczasem za kulisami naszego tenisa, w Polskim Związku Tenisowym, trwają nerwowe przygotowania do Walnego Zgromadzenia Sprawozdawczo-Wyborczego Delegatów, po którym spodziewane jest odświeżenie Zarządu i przewietrzenie związku. Przepływy finansowe, zwłaszcza ze spółką Tenis Polski, okazały się cokolwiek podejrzane. Robert Radwański o kondycji stowarzyszenia powiedział krótko: „Wystarczy nie kraść i będzie dobrze”. Do maja jeszcze trochę czasu, zobaczymy, jak się to wszystko skończy.

Bardziej radosne wieści płyną za to od Any Ivanović. Oświadczyła niedawno, że zamierza przebiec półmaraton. Pierwszą próbę zaplanowała w rodzinnym Belgradzie. Trzymamy kciuki.


poniedziałek, 13 marca 2017

Tydzień 10., czyli jednak srixon



Ubiegły tydzień upłynął dość sennie, w poważnym tenisie odbywały się jedynie eliminacje i pierwsze mecze Indian Wells, czyli jak chcą niektórzy - piątej lewy Wielkiego Szlema. Sympatyków i ekspertów najbardziej poruszała kwestia, jaką rakietę wybierze Agnieszka Radwańska. Nie milkną też echa przyspieszonego powrotu i ulgowego traktowania Marii Szarapowej. Warta szczególnego podkreślenia jest jednak postawa Serhija Stachowskiego, potępiającego niszczenie polskich pomników pamięci na Ukrainie.

Z turniejem w bardzo upalnej w tym roku Kalifornii zdążyła się już pożegnać Magdalena Linette. Przebrnęła kwalifikacje i pierwszą rundę, odpadając w kolejnej z Karoliną Woźniacką. Tradycyjnie już nie rozumiem euforii polskich dziennikarzy, że niby pokazała się z dobrej strony, rozegrała dobre mecze i należą się jej brawa. Otóż nie. Fajnie, była w turnieju głównym, wygrała pewnie w I rundzie z równorzędną przeciwniczką (Taylor Townsend), ale spotkanie z Dunką obnażyło jej wszystkie słabości - grała bardzo schematycznie, była niecierpliwa i zupełnie nie wyczuwała zamiarów przeciwniczki, przez co była ciągle w niedoczasie; przy tym tempie i kierunkach spóźnienie o pół sekundy powoduje, że przy pierwszej takiej piłce ratuje się życie, ledwie ją przebijając na drugą stronę, a przy kolejnej już się tylko macha rakietą, bez szans na uratowanie punktu. Stąd tradycyjny apel - trzeba zmienić trenera, i to pilnie!

Kolejna nasza reprezentantka, Agnieszka Radwańska, w I rundzie miała wolny los, w II zmierzyła się z młodą Hiszpanką, 105. w rankingu Sarą Sorribes Tormo. Przez cały tydzień o wiele bardziej niż sam pojedynek elektryzowała wszystkich kwestia doboru sprzętu. Z jakąż rakietą wyjdzie na kort Radwańska? - krzyczały nagłówki; zwłaszcza że ukazało się zdjęcie z treningu ze starym dobrym babolatem w ręku. Na meczu jednak zaprezentowała się ze srixonem, tyle że innym niż zwykle; do złudzenia przypominał poprzednią rakietę Magdaleny Linette; może to ta sama?

Samo spotkanie było przeciętne, wyraźnie zniecierpliwiona Polka nie mogła doczekać się ostatniej piłki. Hiszpanka wprawdzie utrudniała jej życie, ale sama siła nie okazała się wystarczająca. Dała się za to zapamiętać ze sposobu serwowania. Marion Bartoli robiła to dziwacznie, na określenie serwisu Sorribes Tormo brakuje mi słowa.

Wśród singlistów nie występuje niestety żaden Polak. Pojawiła się za to pierwsza duża niespodzianka - w II rundzie odpadł Andy Murray, przegrywając z wracającym Vaskiem Pospiszilem. Jak zwykle nagłówki typu "Lider przegrywa z kwalifikantem" były tyleż sensacyjne, co mylące, bo przecież Kanadyjczyk to nie byle kto, był już 25. w rankingu i najwyraźniej ma ochotę na rychłe odzyskanie pozycji. No, ale dziennikarze chcą nabijać frekwencję i wymyślają cuda, byle tylko kolejny naiwny czytelnik kliknął na artykuł.

Wspominałem już o niepochlebnych na ogół opiniach tenisistek i tenisistów nt ułatwień w postaci dzikich kart do dużych turniejów dla Marii Szarapowej. Tym razem do chóru dołączyła Karolina Woźniacka, wprost krytykując takie praktyki.

Sporą odwagą wykazał się ukraiński zawodnik, Serhij Stachowski, zdecydowanie (i po polsku) reagując na barbarzyńskie niszczenie pomników polskiej pamięci w okręg lwowskim. Szacun.


Tymczasem Ana Ivanović pochwaliła się malowniczym obrazkiem z codziennego spaceru. Wszyscy chcieliby tam z nią być.


poniedziałek, 6 marca 2017

Tydzień 9., czyli przebudzenie Magdaleny Linette



Dzisiaj urodziny Agnieszki Radwańskiej, tak więc w pierwszych słowach mego listu najlepsze życzenia, spełnienia marzeń, zwłaszcza o Wielkim Szlemie. Poza tym ubiegły tydzień przyniósł całkiem fajne wyniki Magdaleny Linette i Michał Przysiężnego, zwanego żartobliwie polskim Federerem, a także pierwsze reakcje na wcześniejszy powrót Marii Szarapowej i rzadko spotykany kuriozalny serwis z dołu Pablo Cuevasa.

Zacznijmy od naszej 2. damskiej rakiety, pani Magdy. W poprzednim poście wróżyłem jej ćwierćfinał w Kuala Lumpur, doszła o poziom wyżej, do półfinału, awansowała też na 80. miejsce w rankingu. Gratulacje. Oczywiście zgodnie z przewidywaniami w pierwszym meczu męczyła się niemiłosiernie i przez chwilę się nawet o nią bałem, skończyło się dobrze. Oby utrzymała tę passę. Warto przy okazji wspomnieć, że nasza reprezentantka podpisała umowę z Babolatem i przestała wreszcie grać jakimś no-namem (jak podają dobrze poinformowane źródła, okazał się on srixonem).

Z kolei w challengerze we Wrocławiu przypomniał o sobie Michał Przysiężny, pokonując takich zawodników jak Lukas Lacko czy Mirza Basic i meldując się w finale, gdzie przegrał ze znakomitym niegdyś i nadal bardzo wymagającym, leworęcznym Austriakiem Jürgenem Melzerem. Dało mu to solidny awans (o 99 lokat) na miejsce 303, co wygląda bardzo spektakularnie, w praktyce jednak nadal oznacza konieczność kwalifikowania się do turniejów tej rangi.

W zawodach wystąpiło w sumie 6. naszych tenisistów, z których - oprócz "Ołówka" - tylko Jerzy Janowicz przebrnął przez I rundę. Apetyty po zwycięstwie w Bergamo były na pewno większe, skończyło się na II rundzie; w ten sposób powtórzyła się historia z września ubiegłego roku, gdy świeżo po tryumfie w Genui nasz JJ odpadł w II rundzie challengera w Szczecinie.

Tymczasem w tenisowej ekstraklasie po miesiącu wypoczynku objawiły się wreszcie największe gwiazdy - Federer, Djoković, Nadal i Murray. Ten pierwszy odpadł nieco sensacyjnie już w II rundzie turnieju w Dubaju (ATP 500), przegrywając z kwalifikantem Jewgienijem Donskojem. Całą imprezę wygrał Andy Murray, zwyciężając dość pewnie z Fernando Verdasco.

Z kolei Djoković odpadł w ćwierćfinale zawodów w Acapulco w rywalizacji z Nickiem Kyrgiosem. Nadal zaś przegrał tam dopiero w finale z Samem Querreyem.

Panowie spotkali się także w Sao Paulo podczas Brasil Open (ATP 250). Tutaj w finale o 3. tryumf z rzędu walczył z Albertem Ramosem-Viñolasem Pablo Cuevas. Niestety zmagania te przy stanie 7:6(3) 3:3 przerwał deszcz. Mecz, kontynuowany dzień później niemal bez publiczności, został dokończony w dwóch podejściach, z przerwą na poprawienie kortu. Ostatecznie wygrał Cuevas, serwując ostatnią piłkę dość kuriozalnie z dołu, by zaskoczyć przeciwnika. Warto przypomnieć, że 3 tygodnie temu mieliśmy już takiego zucha, który wygrał ten sam turniej 3. raz z rzędu; chodzi oczywiście o Victora Estrellę Burgosa w turnieju ekwadorskim.

W Acapulco równolegle z turniejem męskim odbywał się też damski. Wygrała Ukrainka Lesia Tsurenko, z bardzo dobrej strony znowu pokazały się Kristina Mladenović (finał) i Mirjana Lucić-Baroni (półfinał). Generalnie warto odnotować w damskiej i męskiej rywalizacji coraz większą reprezentację solidnych ukraińskich zawodników.

We wspomnianym już Kuala Lumpur tryumfowała zaś Ashleigh Barty, pokonując półfinałową pogromczynię Magdaleny Linette, Japonkę Nao Hibino.

Sporo komentarzy wywołały też wieści nt kolejnych dzikich kart przyznawanych po skróconym zawieszeniu Marii Szarapowej. Zdecydowali się już na to organizatorzy turniejów w Stuttgarcie, Madrycie i Rzymie. Za to Francuzi jak to Francuzi - z jednej strony nie przewidują takiego ruchu w przypadku French Open, ale i do końca tego nie wykluczają. Głos w sprawie takich przywilejów zabrali Andy Murray, Roger Federer i Garbine Muguruza. Brytyjczyk zdecydowanie jest przeciw stosowaniu taryfy ulgowej, jednak rozumie organizatorów, którzy chcą po prostu więcej zarobić na biletach. Federer okazał się być za, a nawet przeciw (zawieszenie to zawieszenie; trudna sprawa i takie tam). Za to zupełnie bezkompromisowo wypowiedziała się Garbine Muguruza: Zawodniczki nie są zainteresowane jej powrotem. Osobiście, nawet nie pamiętam Szarapowej - powiedziała nie ukrywając emocji. Pierwszy raz chyba zgadzam się z opinią hiszpańskiej tenisistki.

Tymczasem Ana Ivanović zamieściła w sieci obrazy z beztroskiej zabawy w jakimś klubie. Cóż, wesołe jest życie emerytki.