niedziela, 18 grudnia 2016

Czy Novak Djokovic w nowym sezonie pójdzie na dno?


Kilka dni temu na profilu FB Novaka Djokovicia ukazał się następujący post:
Nowy rok, nowe cele, nowa energia! Wdzięczny i podekscytowany patrząc, co przyniesie przyszłość. Pozdrowienia od Teamu Djokovic! Do zobaczenia w Doha!
Na załączonym zdjęciu sielankowy obrazek - Novak z żoną, sztab zawodnika, uśmiechy, słońce, palma. Ja jednak oglądając to zdjęcie nie jestem co do jego perspektyw optymistą.



Problemy Djokovicia zaczęły być dostrzegane w mediach po szybkim pożegnaniu się z Wimbledonem. Szybko pojawiły się spekulacje nt powodów jego słabszej dyspozycji.

Jednym z nich miała być kontuzja. Potwierdzić tę tezę miał koszmarny występ (niech wynik nas nie zwiedzie!) w US Open, w czasie którego ciągle potrzebował przerw medycznych, a niezły mecz rozegrał dopiero w finale ze Stanem Wawrinką. Warto pamiętać, że po drodze trzech zawodników poddało mu spotkanie, a nasz Jerzy Janowicz najwyraźniej nie w pełni formy po długiej absencji nie umiał wykorzystać swojej szansy w pojedynku z wyraźnie słabszym niż zazwyczaj mistrzem.

Kolejnym powodem gorszych występów Serba miały być problemy osobiste. Sam Djokovic mówił o tym bardzo oględnie, więc dociekliwi dziennikarze postanowili trochę powęszyć i zauważyli samotny wyjazd Jeleny na wakacje oraz spotkanie tenisisty z hinduską gwiazdą Deepiką Padukone. Niewiele myśląc połączyli oba fakty i wyszło im, że Novak ma romans.



Jednak jak na mój gust, to ani kłopoty zdrowotne, ani przejściowe nieporozumienia z żoną nie są źródłem fatalnych występów bałkańskiego zawodnika. Moim zdaniem pojawiło się po prostu zwyczajne znudzenie i zniecierpliwienie na korcie. Novak, zwłaszcza w meczach ze słabszymi przeciwnikami, w zasadzie już od początku roku grał na pół gwizdka. Słynny pojedynek z Simonem podczas AO, kiedy popełnił ponad 100 błędów i niemal odpadł z turnieju czy przegrana z Veselym w Monte Carlo były takimi bardzo wyraźnymi znakami. Oczywiście przy tej klasie dzięki nieprzeciętnej umiejętności nagłej koncentracji i wygrywania decydujących piłek nadal osiągał ogromne sukcesy, ale coraz częściej wyglądał na korcie, jak by zwycięstwo mu się należało niejako z urzędu. Rozrywane w czasie gry koszulki były bardzo wymownym gestem.

Za tym podejściem musiała pójść postawa na treningach. Wkrótce po rozstaniu ze swoim podopiecznym Boris Becker wygadał się, że Novak nie trenował wystarczająco w ostatnich sześciu miesiącach i dobrze o tym wie. Sukcesy w tym sporcie nie rodzą się przez zwykłe pstryknięcie palcem czy samo pojawienie się na turnieju. Ten niemiecki pragmatyk jak mało kto wie, ile zależy od systematycznej ciężkiej pracy.

Nie chciał też zapewne pogodzić się z rolą osoby nr 2 w boksie Djokovicia, na którego coraz większy wpływ zaczął mieć niejaki Pepe Imaz, były tenisista, obecnie przede wszystkim ktoś w rodzaju terapeuty czy coacha, a wg niektórych zwykły szarlatan. Sam Novak bardzo nerwowo reaguje na określenie "guru", ale relacja z jego wizyty u Hiszpana w Marbelli mówi sama za siebie - widzimy kilka osób na scenie, wśród nich Novaka z ubranym na biało Imazem, poniżej widownia, przed którą uczestnicy mają się otworzyć. Czuję, że moje emocje są jak samochody stojące w potężnym korku. Mam nadzieję, że uda mi się je uwolnić – opowiadał wówczas jeszcze nr 1 światowego rankingu. Doprawdy trudno nie mieć skojarzeń z sektą.

Wracając do zdjęcia z FB. Znamienne, że najbliżej Novaka siedzi z jednej strony żona, z drugiej właśnie nowy coach, wyraźnie rozluźniony i zadowolony z siebie. Jego filozofia, która ma uporządkować życie i grę Djokovicia, opiera się na dwóch słowach: Miłość i Pokój. Czy pasuje to do Novaka, jednego z najwaleczniejszych zawodników w tourze, prawdziwego wojownika gryzącego glebę w sytuacji zagrożenia? Czy pasuje do takiego sportu, jakim jest tenis, z całą jego zaciętością i bezwzględnością dla chwilowej choćby słabości? To się nie sprawdzi nawet w szachach.


Moim zdaniem źle się to skończy - albo Serb pójdzie na dno, albo czym prędzej pogoni szarlatana i weźmie się do roboty. Tertium non datur.

środa, 7 grudnia 2016

Pacific BX2 Speed - prezentacja modelu

W pierwszej chwili propozycja przetestowania rakiety Pacific BX2 Speed nieco mnie zaskoczyła - waga 275 g, główka 107 to nie mój świat. Pierwsze skojarzenie to spokojna gra rekreacyjna. Jednak wbrew pozorom, co widać na załączonym filmie, urządzenie to może być całkiem nieźle wykorzystane również przy grze ofensywnej.

Jak w większości nowoczesnych rakiet rama urzeka estetyką. Połączenie niebieskiego z firmową pomarańczą oraz elementami w bieli, ładnie zaprojektowany gromet, napisy - wszystko to robi bardzo dobre wrażenie.



Jedynie w przypadku systemu AirDamping, służącemu do tłumienia drgań i ochrony stawów, plastyk przegrał z inżynierem; mówiąc wprost - element ten nieco szpeci całość.



Jeśli chodzi o wrażenia z gry, rakieta daje uczucie nadzwyczajnego komfortu. Nie zachęca do agresywnej gry, raczej do tego, by cieszyć się z regularnego przebijania. Dobrze sprawdza się na linii końcowej, ale nie zawiedzie również przy woleju, a nawet agresywnym smeczu. Producent chwali się tutaj systemem Speed + + Zone, zapewniającym nadawanie piłce maksymalnej szybkości podczas uderzenia i zwiększający pole czystego trafienia.


Poniżej filmik z prezentacją statyczną i dynamiczną, z próbką nieco bardziej agresywnych uderzeń. Za pomoc w realizacji dziękuję Tomkowi Czepelowi, właścicielowi Szkółki Tenisowej Panda oraz Michałowi Marcowi, który zaprezentował rakietę w czasie gry.

Kliknij w link i obejrzyj film.

czwartek, 17 listopada 2016

Agnieszka Radwańska - podsumowanie sezonu 2016



Agnieszka Radwańska spokojenie regeneruje się w Zakopanem, a my tymczasem podsumujmy mijający sezon w jej wykonaniu. Zajrzyjmy przy tym do prognoz, jakie snułem niemal rok temu na łamach jednego z internetowych portali.

Zastanawiałem się wówczas, jakie popularna Pani Isia ma szansę na upragnionego Wielkiego Szlema. W Australian Open Radwańska wypada na ogół dobrze - cztery ćwierćfinały w karierze i jeden półfinał to dobre wyniki. (…) warto trzymać kciuki za sukces, ale raczej nie spodziewałbym się zwycięstwa w Melbourne – pisałem. Okazało się, że miałem rację – kolejny półfinał to z pewnością bardzo dobry wynik, ale jednak nie zwycięstwo. Moim zdaniem finał był bardzo realny, jednak nasza zawodniczka wyszła na mecz z Sereną Williams bez wiary w sukces. Solidna gra na korcie i fatalna w sferze mentalnej. Tak się z amerykańską tenisistką nie wygra.

Przejdźmy do kolejnej imprezy. French Open. Nie ma wiele do pisania. Musiałby stać się cud. Tak zaczynałem wówczas swe rozważania. Muszę przyznać, że z coraz większym zdumieniem obserwowałem poczynania pani Agnieszki w Paryżu. W bardzo dobrej dyspozycji tenisowej i mentalnej, świetnie przygotowana fizycznie, ruchliwa, zmotywowana. Niestety. W sporcie trzeba mieć też trochę szczęścia. Gdy była na najlepszej drodze do zwycięstwa z Cwietaną Pironkovą (6:2, 3:0) spadł deszcz, po dwudniowej przerwie zaś na wilgotnym korcie, w siąpiącym deszczu, grając mokrymi piłkami nie była w stanie skorzystać ze swoich największych atutów i została pokonana w kolejnych dwóch – również przerywanych – setach do 3. Komiczne były przechwałki Bułgarki po meczu: Stwierdziłam, że muszę być bardziej agresywna, i świetnie się to sprawdziło – mówiła, choć każdy widz zauważył, że było dokładnie odwrotnie: kiedy atakowała w pierwszej fazie spotkania traciła punkty, kiedy czekała na błędy umęczonej Radwańskiej, zyskiwała. A tych było sporo, bo finezyjne zagrania w takich warunkach po prostu nie mogą się udać. To wie każdy amator, który choć raz grał na ledwo wyschniętym korcie czy w czasie mżawki.

Co do Wimbledonu niestety się pomyliłem. Radwańska grała na początku słabo, a jak już zaczęła wchodzić na swój poziom, w morderczej walce poległa z Cibulkovą, która zresztą w kolejnym meczu gładko odpadła, myślami będąc już chyba w katedrze św. Marcina w Bratysławie, gdzie za kilka dni miała brać ślub.
Bo raczej nie Nowy Jork. Tam mimo twardej nawierzchni nie osiągała nigdy więcej niż czwartą rundę – to znowu z tekstu sprzed roku. Niestety, słowa te okazały się prorocze, po niezłym meczu z Aną Konjuh nasza zawodniczka zakończyła występ ponownie na 4. rundzie.

Warto w tym miejscu jeszcze raz sięgnąć do przywoływanych już rozważań. Pojawił się tam bowiem następujący akapit: Jest jeszcze jedna ciekawostka związana z karierą naszej reprezentantki. Wszystkie jej przeciwniczki, zwłaszcza o znacznie niższym rankingu, wychodzą na spotkanie z nią jakoś szczególnie zmotywowane, jakby z myślą, że tę drobinkę to koniecznie muszą pokonać, a wieści o jej technice, waleczności i szybkości są przesadzone. Wystarczy wspomnieć choćby półfinały z Sabiną Lisicki w Londynie czy z Dominiką Cibulkovą w Melbourne. Obie panie natarły z całych sił na Radwańską, by w finale przegrać gładko i bez historii. Powtórka z rozrywki, z tą różnicą, że tym razem zajmująca wówczas miejsce pod koniec 2. dziesiątki Cibulkova nie odeszła w niebyt, a wygrała rywalizację w Singapurze, notując największy sukces w karierze (pisałem o tym w poście Mistrzyni Cibulkova, czyli tryumf woli). Tym razem na listę wpisały się Pironkova i Konjuh.

Jaki był więc ten sezon dla Agnieszki Radwańskiej? Mimo wszystko bardzo dobry. Nie udało się obronić tytuły w Singapurze, ale był występ w półfinale. 3 wygrane turnieje, w tym 1 rangi Premier Mandatory (Pekin), półfinał AO i Indian Wells oraz 2 mniejszych turniejów i - co równie ważne – brak kontuzji czy poważniejszych problemów ze zdrowiem. Za to poprawa serwisu i bardziej agresywna gra, do tego umiejętne wybieranie turniejów pod kątem optymalizacji obciążeń, czyli wzrost sportowej dojrzałości.

Wszystko to dobrze wróży na kolejny rok. Mam nadzieję, że za 12 miesięcy w podsumowaniu pojawi się wygrana w którymś ze Szlemów.

piątek, 4 listopada 2016

Mistrzyni Cibulkova, czyli tryumf woli



Podsumowanie damskiego mastersa kilka dni po finałach … Cóż, musiałem ochłonąć. Spodziewałem się, że Dominika Cibulkova może wyrzucić z imprezy Agnieszkę Radwańską, gdyby na nią trafiła, jednak że wygra całe zawody, nie przypuszczałem.

Najkrócej można to ująć za pomocą tytułu jednego z filmów propagandowych Leni Riefenstahl – tryumf woli. Bo przecież ani umiejętności tenisowe na jakimś kosmicznym poziomie, ani sprzyjające warunki fizyczne … Poza nogami – bardzo silne, sprężyste (niech mi jeszcze ktoś powie, że siła w tenisie nie idzie z nóg), do tego skrajne ADHD i odurzanie się zapachem piłek. Motywacja, wola zwycięstwa, osiągania coraz więcej, właśnie wbrew ograniczeniom technicznym czy fizycznym. To daje mniejsze sukcesy, z których bierze się wiara we własne możliwości, procentująca w takich chwilach jak finał wielkiej imprezy z Królową Sezonu, liderką rankingu, Angelique Kerber.

Tego zabrakło Agnieszce Radwańskiej dzień wcześniej. Tak, Kerber wyciągała piłki nieprawdopodobne, ale Radwańska wyglądała jak w półfinale Australian Open z Sereną Williams – całe jej ciało mówiło „fajnie, że tutaj jestem, ale przecież z nią nie dam rady”.

Sportowo poziom średni. Najmłodsze w stawce, Keys i Muguruza, odpadły już w pierwszej fazie i prezentowały się słabo, zwłaszcza Hiszpanka, która od dobrego roku w ogóle nie poprawiła i nie rozwinęła swojej gry; nadal umie 3 i pół uderzenia, za to piekielnie mocnego, co wystarcza, gdy jest w dobrej dyspozycji i szczęśliwie układa się drabinka. W przeciwnym razie niewiele z jej występów wynika; na myśl, że taka zawodniczka ma na koncie Wielkiego Szlema boli głowa. Fakt, że najstarsza uczestniczka rozgrywała najbardziej emocjonujące i najdłuższe mecze musi zawstydzać.

Tenis damski z całą pewnością przeżywa pewien kryzys. Stabilność formy i odpowiedni poziom techniczny prezentują zawodniczki starsze, młodsze stać na pojedyncze wystrzały w postaci jednego superturnieju lub cyklu w sezonie.

Nadal nie zmieniam przekonania, które znalazło się w tytule jednego z moich pierwszych postów na blogu – WTA jest jak tenis amatorski, ze wszystkimi swoimi słabościami technicznymi, niestabilnością, niepewnością formy i wyniku, przewagą często strony fizycznej. Wśród debiutantek bądź stosunkowo młodych tenisistek (do 23 lat) brak osobowości na miarę wielkich mistrzyń tej dyscypliny. I nie wydaje mi się, by w bliskiej perspektywie mogło się to zmienić.


wtorek, 18 października 2016

Jak mądrze kupić rakietę na rynku wtórnym?


Okres jesienny, gdy kończy się sezon na kortach otwartych, jest bardzo dobrym momentem na zakup rakiety tenisowej. Producenci powoli wprowadzają nowe modele, dzięki czemu ceny w sklepach spadają i można całkiem korzystnie zaopatrzyć się w nowy sprzęt, często niewiele różniący się od oferowanej nowości.

Dziś jednak chciałbym skupić się na rynku wtórnym, który daje spore możliwości, jeśli chodzi o dobór optymalnego sprzętu w niezłej cenie.

Najbardziej oczywistym miejscem poszukiwań jest Allegro i OLX. Jednak bardzo ciekawe ogłoszenia można znaleźć również na FB, gdzie działa grupa GIEŁDA SPRZĘTU TENISOWEGO; co jakiś czas pojawiają się też oferty na TenisPortal.com w zakładce "giełda sprzętu".

Korzyść w kupnie rakiety na rynku wtórnym polega nie tylko na niższej cenie i możliwości negocjacji. Jest to również okazja do przetestowania nowego naciągu, czasem innego rodzaju, najczęściej o innej sile niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Zgoda, zgrany naciąg nie spełni tej funkcji, nic nam nie powie o swoich plusach czy minusach, po prostu go wytniemy po zakupie. Jednak nierzadko otrzymujemy sprzęt z niemal świeżymi strunami, dlatego zawsze warto dopytać sprzedającego, co i z jaką siłą jest wciągnięte. Ja w ten sposób poznałem urok hybryd oraz mniejszych niż dotychczas sił i chyba już przy nich pozostanę.

Sprzęt z drugiej ręki to dobra opcja, ale trzeba zachować ostrożność, by nie wtopić. Jak to zrobić? Na które ogłoszenia zwracać uwagę?

Na portalach aukcyjnych trafiają się anonse z minimalnym opisem typu nazwa producenta i określenie stanu (na ogół bardzo dobry). To zwykle osoba niezwiązana z tenisem, która gdzieś kiedyś dostała rakietę lub wygrzebała na dnie szafy i teraz próbuje się jej pozbyć. Często są to rakiety mało używane albo wcale, za to mocno wiekowe, nie spełniające nowoczesnych wymagań, również estetycznych, co w końcu także ma znaczenie. Takie ogłoszenia rzadko oferują coś ciekawego.

Zdecydowanie bardziej warto zainteresować się ofertą z opisem podstawowych parametrów sprzętu, gdy do tego znajdziemy informacje o naciągu, możemy być pewni, że mamy do czynienia z osobą grającą. Może to być amator pozbywający się starej rakiety, może być trener działający na zlecenie swego podopiecznego lub dorabiający sobie jako dystrybutor, sprzedający rakiety po testach. W tym drugim przypadku sprzęt będzie grany testowo "godzinę", naciąg założony "tydzień temu", stan "bardzo dobry, żadnych rysek i otarć". I nawet jeśli rzeczywiście jest to bliskie prawdy,  trzeba podejść  do tego opisu z rezerwą.

Dlaczego tak? Najlepszą ilustracją niech będą poniższe zdjęcia. U góry 3 zdjęcia z ogłoszenia, u dołu - 3 zdjęcia tej samej rakiety "na żywo":

Niepokój powinno wzbudzić już wystawienie rakiety ze starą owijką (w dobrym tonie jest przed sprzedażą owijkę wymienić lub przynajmniej dołączyć do przesyłki). 



"na żywo":

















Zdjęcia mówią same za siebie - stan ramy i grometu w wirtualu i realu diametralnie różny. Starcie grometu na tyle, że zniknęły wgłębienia w plastiku zupełnie niespotykane nawet w kilkuletnich rakietach, a mamy do czynienia z modelem, który jest na polskim rynku raptem parę miesięcy. Dziurę (kilkumilimetrowy odprysk) pozostawiam bez komentarza.

Stąd naczelna zasada - trzeba prosić o dodatkowe zdjęcia na priv, każdy sprzedający powinien bez trudu dosłać kilka ze wskazanych miejsc.

Generalnie zadrapania czy odpryski nie szkodzą, są to normalne cechy w związku z użytkowaniem, jednak pęknięty gromet czy pęknięcie lakieru na ramie wskazuje na uderzenie rakietą w czasie gry. Takiego sprzętu trzeba unikać, mogą się za tym bowiem kryć nie tylko powierzchowne uszkodzenia; pęknięta rama traci swoje właściwości.

Używana rakieta to dobry wybór. Kupując z głową i nie oczekując "nówki-sztuki" możemy mieć z takiego zakupu sporo radości.

środa, 14 września 2016

US Open 2016 - subiektywne podsumowanie




Ostatni turniej wielkoszlemowy w 2016 mamy za sobą. I o ile tegoroczny Roland Garros przebiegał pod hasłem „deszcz”, to US Open pod hasłem „krecz”. W tym roku na Flashing Meadows rozgrywano też spotkania w kategorii najdziwniejsze mecze świata; zwycięzcą został Gael Monfils.

Kontuzje przetrzebiły najbardziej drabinkę męską - już w I rundzie zrezygnowali z gry Dołgopołow, Kohlschreiber i Coric, u kobiet zaś Madison Brengle. W kolejnych odsłonach żegnali się w ten sposób z turniejem Czech Vesely, Nick Kyrgios, Michaił Jużny, Dominic  Thiem i Jo-Wilfried Tsonga; co ciekawe, największym beneficjentem tych niedyspozycji stał się Novak Djokovic, rozgrywając przed niedzielnym finałem tylko 3 całe mecze z przewidzianych 6.

Do tej listy warto dorzucić jeszcze przedziwne przerywanie meczów przez Kontę i Cibulkovą, które nic z tego ni z owego urządziły sobie plażę w środku gema, kładąc się na korcie w celu przezwyciężenia jakichś dolegliwości. Efekt w obu przypadkach był taki sam - wybicie z uderzenia przeciwniczek i wygranie spotkań.

Wygląda na to, że władze tenisowe dostały kolejny poważny sygnał, by pochylić się nad jakąś reformą rozgrywek, tak by zmniejszyć obciążenia zawodników w meczu i sezonie oraz - co nie bez znaczenia - uczynić spotkania bardziej przewidywalne pod względem czasu trwania. Eksperci podpowiadają wiele rozwiązań, nieraz bardzo radykalnych, jak odejście od podziału na gemy (rozgrywano by jakąś ustaloną liczbę punktów w secie). Wydaje się, że już znacznie mniej rewolucyjne pomysły typu zaliczanie serwisów zahaczających o siatkę jako ważnych czy rezygnacja z zasady rozgrywania gema do 2 punktów przewagi mogłoby pomóc. W turniejach zaś wielkoszlemowych skopiowanie nowojorskiej zasady tie-breaka w 5. secie.

Obyło się za to bez sensacji, choć można odnotować kilka niespodzianek, jak przegrana w I rundzie Goffina z Amerykaninem Donaldsonem, czy Tomica z Bośniakiem Dzumhurem, w II zaś rundzie Raonicia z Harrisonem czy Muguruzy z Sevastovą. Nie zaskakuje w kontekście ostatnich dokonań porażka już w I rundzie półfinalistki Rolanda Garrossa Kiki Bertens (zresztą z Anją Konjuh). Na tym etapie rozgrywki zakończyła również mistrzyni olimpijska, Monica Puig.

Wśród fajnych zdarzeń na pewno warto zapisać bardzo dobrą grą Edmunda (przegrana dopiero w IV rundzie z Djokoviciem) czy Lucasa Pouille (QF, wygrana w znakomitym stylu z Nadalem w IV rundzie). Generalnie jednak trzeba przyznać, że tenisowa młodzież wciąż nie daje rady ze starymi mistrzami, co jest jakimś fenomenem.

Pozytywnie odbieram również powrót do formy, oby na dłużej przesympatycznej Karoliny Wozniacki, która dotarła aż do półfinału oraz kolejne dobre występy weteranek, sióstr Williams i Roberty Vinci.

Ale prawdziwym wyciskaczem łez okazał się ćwierćfinał z udziałem Juana Martina del Potro. Wprawdzie przegrał on z fizyczną słabością i bezlitosnym Wawrinką, ale przed ostatnim gemem amerykańska publiczność zgotowała mu taką owację, że się pobeczał. Niemniej cieszy jego powrót, oby tym razem na dłużej.

Niespodziewanie dla wszystkich okazało się, że w tym roku na Flashing Meadows rozgrywano też spotkania w kategorii najdziwniejsze mecze świata. Tym razem wygrał nieoceniony Gael Monfils meczem półfinałowym z Novakiem Djokoviciem. Francuz przy dobrej grze w poprzednich meczach i słabszej w tym roku dyspozycji Serba miał niepowtarzalną okazję na pierwsze w karierze zwycięstwo nad tym przeciwnikiem oraz swój pierwszy wielkoszlemowy finał. Niestety, po szybkiej stracie 5. gemów wpadł na pomysł wybicia rywala z rytmu nietypowym stylem gry. Ustawiał się do returnu w korcie, przebijał tylko przystawiając rakietę, oddając bardzo słabe i niewygodne piłki, do których nie są przyzwyczajeni zawodnicy na tym poziomie. Robił to na tyle skutecznie, że zbity z pantałyku lider rankingu psuł zagranie za zagraniem i musiał oddać 3 gemy, zanim zakończył pierwszą partię, w dodatku broniąc break pointa.

W rozgrywkach amatorskich w popularnych ostatnio ligach tenisowych, gdzie króluje gra defensywna i mało kto umie poprawnie odbić piłkę, byłby okrzyknięty mistrzem taktyki i zapewne okupowałby wysokie miejsca rankingowe. Jednak w świecie prawdziwego tenisa niewiele w ten sposób zdziałał i jedynego wygranego seta wywalczył wracając do stylu, jaki prezentował w poprzednich spotkaniach. Trzeba przyznać, że obaj zawodnicy w 3. secie pokazali całą serię przecudownych zagrań. Tym bardziej żal Monfilsa, który przy talencie na miarę Federera przez umiłowanie zabawy zamiast zdobywania kolejnych gemów, nieproporcjonalnie mało w swojej karierze osiągnął.

Finały zarówno męskie, jak i żeńskie trudno uznać za wielkie niespodzianki. W sumie to naturalne, że występują w nich zawodnicy nr 1 i 3 w rankingu ATP oraz nr 2 w WTA. Niespodzianka była blisko w spotkaniu damskim, gdy Pliskova prowadziła z przewagą przełamania w 3. secie, jednak zawiodła głowa, Czeszka jakby przestraszyła się życiowej szansy i ostatecznie poległa.

Mimo że nie przepadam za grą Kerber, to prywatnie jestem zadowolony, że oboje zwycięzcy - podobnie jak ja - reprezentują team Yonex.

Na koniec krótkie podsumowanie występów polskich singlistów.

Dobrze zaprezentował się Jerzy Janowicz. Brakło trochę sił i pewności siebie oraz ogrania, by pokonać Djokovicia.

Beznadziejnie Magda Linette. Poznanianka od 2 lat nie poczyniła praktycznie żadnego postępu i wydaje się, że mentalnie zadowoliła się pozycją w 1. setce. Irytujące podnoszenie palca przy każdym niemal aucie Cibulkovej, znane z zawodów amatorskich, gdy rywale nawzajem sobie sędziują, wyglądało trochę jak upewnianie przeciwniczki, że faktycznie był aut, tak jak by mogła mieć o to pretensję. W moim odczuciu gest ten świadczy o braku mentalności zwycięscy; Cibulkova po wygranej piłce przeciwnie - pobudzała się, uderzała po udach, zaciskała pięści. Jeśli Linette nie zdecyduje się szybko na zmianę trenera, nic nie osiągnie.

Wreszcie Agnieszka Radwańska. W sumie trudno się przyczepić, IV runda to niezły wynik, jednak w zestawieniu z ambicjami Pani Isi oraz oczekiwaniami kibiców nieco rozczarowuje. Stało się jednak to, o czym pisałem na blogu w tekście Agnieszki Radwańskiej szanse na Wielkiego Szlema - młodsza pretendentka, z nienajwyższym rankingiem, widząc Radwańską naciera z całych sił, rozgrywa mecz życia eliminując faworytkę, po czym odpada w kolejnej rundzie, niewiele osiągając również w dalszej karierze. Tak było choćby z Lisicką, Cibulkovą, Goerges, ostatnio z Saisai Zheng i Konjuh, z której dziwnym trafem w meczu z Pliskovą uleciała ambicja, wola walki, umiejętność serwowania.

Na kolejną szansę trzeba więc czekać do stycznia. Trzymam kciuki.


poniedziałek, 12 września 2016

Wakacje z Tenisem - finał akcji na kortach w Starachowicach





Propagowanie tenisa ziemnego wśród dzieci w wieku 6-12 lat jako formy dobrej zabawy i aktywnego wypoczynku było celem zainicjowanego przez Starachowickie Towarzystwo Tenisowe programu Wakacje z Tenisem. Ta bardzo udana akcja miała niedawno swój finał.

Założenia programu były proste - zajęcia w małych grupach prowadzone przez profesjonalnego trenera, by pobudzić w dzieciach zainteresowanie sportem, w szczególności tenisem oraz urozmaicić wakacje. Organizator zapewniał sprzęt oraz wodę, a także opiekę instruktorską w osobie Tomka Czepela ze Szkoły Tenisowej PANDA z asystującym mu Maćkiem Kosowskim.

Dzieci spotykały się 2 razy w tygodniu na 45-minutowych treningach, gdzie w formie zabawy zapoznawały się z podstawami tej pięknej dyscypliny sportu. Duże zainteresowanie programem i frekwencja na zajęciach najlepiej świadczą o tym, jak dobrym pomysłem była ta inicjatywa - w sumie w zajęciach brało udział 31 dzieci. Jako podsumowanie akcji zorganizowano natomiast na koniec sierpnia ogólne spotkanie wszystkich uczestników, którzy w 4. grupach wiekowych rywalizowali między sobą w konkurencjach tenisowych i ogólnosprawnościowych. 

Poniżej fotorelacja z tego wydarzenia.

Nawet najbardziej szlachetna akcja nie może obejść się bez biurokracji.

Budowanie właściwych nawyków podczas aktywności fizycznej było jednym z celów programu. Dzieci dowiedziały się, że sportową rywalizację należy zacząć zawsze od rozgrzewki.

Rozgrzewka pod okiem trenera, Tomka Czepela.

                                                           
Następnie przyszedł czas na prezentację uderzeń i konkurencje sprawnościowe.




Najmłodsi jak zawsze w gotowości bojowej.











Niektórym młodym adeptom technikę uderzenia prezentował sam Prezes Jaworski; aureola nieprzypadkowo.
Po maluchach czas na dzieci starsze.





Tymczasem po drugiej stronie siatki nie mniejsze emocje wzbudzało łapanie piłek i podawanie ich prowadzącym zajęcia.




Turniej zgromadził liczną publiczność. Rodzice wytrwale kibicowali swoim pociechom.



Po kilkugodzinnej zabawie, która trwała aż do zmroku, przyszedł czas na podsumowanie. Ogłoszono wyniki zmagań i rozdano pamiątkowe upominki.






Wakacje z Tenisem okazały się strzałem w dziesiątkę. Kilkadziesiąt dzieci ćwiczących przez całe wakacje na korcie miało okazję do wspólnych spotkań i zabawy, a niektóre z nich już myślą o kontynuacji nauki gry w kolejnych miesiącach.

Przy tej okazji trzeba podziękować pomysłodawcy i organizatorowi programu, Wojtkowi Jaworskiemu z STT oraz instruktorom: Tomkowi Czepelowi (Szkółka Tenisowa PANDA) i Maćkowi Kosowskiemu. Miejmy nadzieję, że akcję uda się powtórzyć za rok.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Podróże z tenisem - Gorlice


Tak to już jest, że my - pasjonaci - nie ruszamy się z domu bez rakiet. Długi weekend czy wakacje - zawsze w bagażniku jest miejsce na torbę tenisową. Dlatego postanowiłem publikować krótkie notatki z odwiedzin na różnych kortach, by tym łatwiej było korzystać z gry poza domem. Dziś - fotorelacja z gry z żoną 
na kortach miejskich w Gorlicach.






Gorlice to niewielkie miasto powiatowe w Beskidzie Niskim, utworzone w połowie XIV w. Niestety miasto poważnie ucierpiało w czasie I wojny światowej - w 1915 roku toczyła się tu jedna z większych bitew, w której wzięło udział w sumie ok. 300 000 żołnierzy. Efekty dla zabudowy były opłakane, przetrwały tylko 42 domy, stąd dzisiaj nie możemy się nacieszyć pięknem dawnej architektury. Jako perełka pozostał piękny renesansowy Dwór Karwacjanów, jest też - widoczna na wzgórzu z kortów - odbudowana neorenesansowa bazylika.

Dwór Karwacjanów
Korty usytuowane są wśród innych obiektów sportowych OSiR w pobliżu drogi krajowej 28, dzięki czemu jadąc w kierunku Krosna czy Nowego Sącza lub granicy ze Słowacją niewiele trzeba, by w przerwie w podróży trochę sobie poodbijać. Wbrew pozorom jednak nie tak łatwo tam trafić, ponieważ po skręcie na światłach w drogę 993 nie sposób od razu zjechać w lewo na Statoil (droga jest zastawiona), tylko trzeba podążać dalej ulicą Sienkiewicza i skręcić po jakichś 500 metrach w lewo, dostając się wprost na parking naprzeciwko wejścia.

Do dyspozycji są 3 korty o nawierzchni ze sztucznej trawy. Mimo rozłożenia na twardym podłożu lodowiska porusza się po niej dość miękko i komfortowo. Trzeba jednak bardzo uważać ustawiając się do uderzenia, ponieważ piłka, zwłaszcza zagrana przez przeciwnika slajsem, potrafi spłatać figla, nabierając w momencie odbicia ogromnego przyspieszenia i odchodząc przy tym w niespodziewanym kierunku.

Nawierzchnia z bliska. Pierwszy raz miałem okazję grać piłkami Robin Söderling; całkiem niezłe.


Obiekt czynny jest 7 dni w tygodniu w godzinach 8-20. Cenny umiarkowane: 
od poniedziałku do piątku:
  • od 8.00 do 15.00 - 12,00 zł/godz.
  • od 15.00 do 21.00 - 15,00 zł/godz.
sobota - niedziela
  • (cały dzień) - 15,00 zł/godz.

Na miejscu można też wypożyczyć sprzęt oraz skorzystać z prysznica i szatni. Telefon kontaktowy - 796 800 701.

Nam korty udostępnił przesympatyczny Pan Andrzej, trener i nauczyciel oraz - jak można było sądzić po rozmowie - regionalista, z pasją opowiadający o miejscowych atrakcjach i ciekawostkach turystycznych.

Zachęcam do odwiedzin w Gorlicach i skorzystania z obiektów OSiR.