środa, 14 września 2016

US Open 2016 - subiektywne podsumowanie




Ostatni turniej wielkoszlemowy w 2016 mamy za sobą. I o ile tegoroczny Roland Garros przebiegał pod hasłem „deszcz”, to US Open pod hasłem „krecz”. W tym roku na Flashing Meadows rozgrywano też spotkania w kategorii najdziwniejsze mecze świata; zwycięzcą został Gael Monfils.

Kontuzje przetrzebiły najbardziej drabinkę męską - już w I rundzie zrezygnowali z gry Dołgopołow, Kohlschreiber i Coric, u kobiet zaś Madison Brengle. W kolejnych odsłonach żegnali się w ten sposób z turniejem Czech Vesely, Nick Kyrgios, Michaił Jużny, Dominic  Thiem i Jo-Wilfried Tsonga; co ciekawe, największym beneficjentem tych niedyspozycji stał się Novak Djokovic, rozgrywając przed niedzielnym finałem tylko 3 całe mecze z przewidzianych 6.

Do tej listy warto dorzucić jeszcze przedziwne przerywanie meczów przez Kontę i Cibulkovą, które nic z tego ni z owego urządziły sobie plażę w środku gema, kładąc się na korcie w celu przezwyciężenia jakichś dolegliwości. Efekt w obu przypadkach był taki sam - wybicie z uderzenia przeciwniczek i wygranie spotkań.

Wygląda na to, że władze tenisowe dostały kolejny poważny sygnał, by pochylić się nad jakąś reformą rozgrywek, tak by zmniejszyć obciążenia zawodników w meczu i sezonie oraz - co nie bez znaczenia - uczynić spotkania bardziej przewidywalne pod względem czasu trwania. Eksperci podpowiadają wiele rozwiązań, nieraz bardzo radykalnych, jak odejście od podziału na gemy (rozgrywano by jakąś ustaloną liczbę punktów w secie). Wydaje się, że już znacznie mniej rewolucyjne pomysły typu zaliczanie serwisów zahaczających o siatkę jako ważnych czy rezygnacja z zasady rozgrywania gema do 2 punktów przewagi mogłoby pomóc. W turniejach zaś wielkoszlemowych skopiowanie nowojorskiej zasady tie-breaka w 5. secie.

Obyło się za to bez sensacji, choć można odnotować kilka niespodzianek, jak przegrana w I rundzie Goffina z Amerykaninem Donaldsonem, czy Tomica z Bośniakiem Dzumhurem, w II zaś rundzie Raonicia z Harrisonem czy Muguruzy z Sevastovą. Nie zaskakuje w kontekście ostatnich dokonań porażka już w I rundzie półfinalistki Rolanda Garrossa Kiki Bertens (zresztą z Anją Konjuh). Na tym etapie rozgrywki zakończyła również mistrzyni olimpijska, Monica Puig.

Wśród fajnych zdarzeń na pewno warto zapisać bardzo dobrą grą Edmunda (przegrana dopiero w IV rundzie z Djokoviciem) czy Lucasa Pouille (QF, wygrana w znakomitym stylu z Nadalem w IV rundzie). Generalnie jednak trzeba przyznać, że tenisowa młodzież wciąż nie daje rady ze starymi mistrzami, co jest jakimś fenomenem.

Pozytywnie odbieram również powrót do formy, oby na dłużej przesympatycznej Karoliny Wozniacki, która dotarła aż do półfinału oraz kolejne dobre występy weteranek, sióstr Williams i Roberty Vinci.

Ale prawdziwym wyciskaczem łez okazał się ćwierćfinał z udziałem Juana Martina del Potro. Wprawdzie przegrał on z fizyczną słabością i bezlitosnym Wawrinką, ale przed ostatnim gemem amerykańska publiczność zgotowała mu taką owację, że się pobeczał. Niemniej cieszy jego powrót, oby tym razem na dłużej.

Niespodziewanie dla wszystkich okazało się, że w tym roku na Flashing Meadows rozgrywano też spotkania w kategorii najdziwniejsze mecze świata. Tym razem wygrał nieoceniony Gael Monfils meczem półfinałowym z Novakiem Djokoviciem. Francuz przy dobrej grze w poprzednich meczach i słabszej w tym roku dyspozycji Serba miał niepowtarzalną okazję na pierwsze w karierze zwycięstwo nad tym przeciwnikiem oraz swój pierwszy wielkoszlemowy finał. Niestety, po szybkiej stracie 5. gemów wpadł na pomysł wybicia rywala z rytmu nietypowym stylem gry. Ustawiał się do returnu w korcie, przebijał tylko przystawiając rakietę, oddając bardzo słabe i niewygodne piłki, do których nie są przyzwyczajeni zawodnicy na tym poziomie. Robił to na tyle skutecznie, że zbity z pantałyku lider rankingu psuł zagranie za zagraniem i musiał oddać 3 gemy, zanim zakończył pierwszą partię, w dodatku broniąc break pointa.

W rozgrywkach amatorskich w popularnych ostatnio ligach tenisowych, gdzie króluje gra defensywna i mało kto umie poprawnie odbić piłkę, byłby okrzyknięty mistrzem taktyki i zapewne okupowałby wysokie miejsca rankingowe. Jednak w świecie prawdziwego tenisa niewiele w ten sposób zdziałał i jedynego wygranego seta wywalczył wracając do stylu, jaki prezentował w poprzednich spotkaniach. Trzeba przyznać, że obaj zawodnicy w 3. secie pokazali całą serię przecudownych zagrań. Tym bardziej żal Monfilsa, który przy talencie na miarę Federera przez umiłowanie zabawy zamiast zdobywania kolejnych gemów, nieproporcjonalnie mało w swojej karierze osiągnął.

Finały zarówno męskie, jak i żeńskie trudno uznać za wielkie niespodzianki. W sumie to naturalne, że występują w nich zawodnicy nr 1 i 3 w rankingu ATP oraz nr 2 w WTA. Niespodzianka była blisko w spotkaniu damskim, gdy Pliskova prowadziła z przewagą przełamania w 3. secie, jednak zawiodła głowa, Czeszka jakby przestraszyła się życiowej szansy i ostatecznie poległa.

Mimo że nie przepadam za grą Kerber, to prywatnie jestem zadowolony, że oboje zwycięzcy - podobnie jak ja - reprezentują team Yonex.

Na koniec krótkie podsumowanie występów polskich singlistów.

Dobrze zaprezentował się Jerzy Janowicz. Brakło trochę sił i pewności siebie oraz ogrania, by pokonać Djokovicia.

Beznadziejnie Magda Linette. Poznanianka od 2 lat nie poczyniła praktycznie żadnego postępu i wydaje się, że mentalnie zadowoliła się pozycją w 1. setce. Irytujące podnoszenie palca przy każdym niemal aucie Cibulkovej, znane z zawodów amatorskich, gdy rywale nawzajem sobie sędziują, wyglądało trochę jak upewnianie przeciwniczki, że faktycznie był aut, tak jak by mogła mieć o to pretensję. W moim odczuciu gest ten świadczy o braku mentalności zwycięscy; Cibulkova po wygranej piłce przeciwnie - pobudzała się, uderzała po udach, zaciskała pięści. Jeśli Linette nie zdecyduje się szybko na zmianę trenera, nic nie osiągnie.

Wreszcie Agnieszka Radwańska. W sumie trudno się przyczepić, IV runda to niezły wynik, jednak w zestawieniu z ambicjami Pani Isi oraz oczekiwaniami kibiców nieco rozczarowuje. Stało się jednak to, o czym pisałem na blogu w tekście Agnieszki Radwańskiej szanse na Wielkiego Szlema - młodsza pretendentka, z nienajwyższym rankingiem, widząc Radwańską naciera z całych sił, rozgrywa mecz życia eliminując faworytkę, po czym odpada w kolejnej rundzie, niewiele osiągając również w dalszej karierze. Tak było choćby z Lisicką, Cibulkovą, Goerges, ostatnio z Saisai Zheng i Konjuh, z której dziwnym trafem w meczu z Pliskovą uleciała ambicja, wola walki, umiejętność serwowania.

Na kolejną szansę trzeba więc czekać do stycznia. Trzymam kciuki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz