Agnieszka Radwańska spokojenie regeneruje się w
Zakopanem, a my tymczasem podsumujmy mijający sezon w jej wykonaniu. Zajrzyjmy
przy tym do prognoz, jakie snułem niemal rok temu na łamach jednego z
internetowych portali.
Zastanawiałem
się wówczas, jakie popularna Pani Isia ma szansę na upragnionego Wielkiego
Szlema. W Australian Open Radwańska
wypada na ogół dobrze - cztery ćwierćfinały w karierze i jeden półfinał to
dobre wyniki. (…) warto trzymać kciuki za sukces, ale raczej nie spodziewałbym
się zwycięstwa w Melbourne – pisałem. Okazało się, że miałem rację –
kolejny półfinał to z pewnością bardzo dobry wynik, ale jednak nie zwycięstwo.
Moim zdaniem finał był bardzo realny, jednak nasza zawodniczka wyszła na mecz z
Sereną Williams bez wiary w sukces. Solidna gra na korcie i fatalna w sferze
mentalnej. Tak się z amerykańską tenisistką nie wygra.
Przejdźmy
do kolejnej imprezy. French Open. Nie ma
wiele do pisania. Musiałby stać się cud. Tak zaczynałem wówczas swe rozważania.
Muszę przyznać, że z coraz większym zdumieniem obserwowałem poczynania pani
Agnieszki w Paryżu. W bardzo dobrej dyspozycji tenisowej i mentalnej, świetnie
przygotowana fizycznie, ruchliwa, zmotywowana. Niestety. W sporcie trzeba mieć
też trochę szczęścia. Gdy była na najlepszej drodze do zwycięstwa z Cwietaną
Pironkovą (6:2, 3:0) spadł deszcz, po dwudniowej przerwie zaś na wilgotnym
korcie, w siąpiącym deszczu, grając mokrymi piłkami nie była w stanie
skorzystać ze swoich największych atutów i została pokonana w kolejnych dwóch –
również przerywanych – setach do 3. Komiczne były przechwałki Bułgarki po
meczu: Stwierdziłam, że muszę być
bardziej agresywna, i świetnie się to sprawdziło – mówiła, choć każdy widz
zauważył, że było dokładnie odwrotnie: kiedy atakowała w pierwszej fazie
spotkania traciła punkty, kiedy czekała na błędy umęczonej Radwańskiej,
zyskiwała. A tych było sporo, bo finezyjne zagrania w takich warunkach po
prostu nie mogą się udać. To wie każdy amator, który choć raz grał na ledwo
wyschniętym korcie czy w czasie mżawki.
Co
do Wimbledonu niestety się pomyliłem. Radwańska grała na początku słabo, a jak
już zaczęła wchodzić na swój poziom, w morderczej walce poległa z Cibulkovą,
która zresztą w kolejnym meczu gładko odpadła, myślami będąc już chyba w
katedrze św. Marcina w Bratysławie, gdzie za kilka dni miała brać ślub.
Bo raczej nie Nowy Jork. Tam mimo twardej nawierzchni nie
osiągała nigdy więcej niż czwartą rundę –
to znowu z tekstu sprzed roku. Niestety, słowa te okazały się prorocze, po
niezłym meczu z Aną Konjuh nasza zawodniczka zakończyła występ ponownie na 4.
rundzie.
Warto
w tym miejscu jeszcze raz sięgnąć do przywoływanych już rozważań. Pojawił się
tam bowiem następujący akapit: Jest
jeszcze jedna ciekawostka związana z karierą naszej reprezentantki. Wszystkie
jej przeciwniczki, zwłaszcza o znacznie niższym rankingu, wychodzą na spotkanie
z nią jakoś szczególnie zmotywowane, jakby z myślą, że tę drobinkę to koniecznie
muszą pokonać, a wieści o jej technice, waleczności i szybkości są przesadzone.
Wystarczy wspomnieć choćby półfinały z Sabiną Lisicki w Londynie czy z Dominiką
Cibulkovą w Melbourne. Obie panie natarły z całych sił na Radwańską, by w
finale przegrać gładko i bez historii. Powtórka z rozrywki, z tą różnicą,
że tym razem zajmująca wówczas miejsce pod koniec 2. dziesiątki Cibulkova nie odeszła w niebyt, a wygrała rywalizację w
Singapurze, notując największy sukces w karierze (pisałem o tym w poście Mistrzyni Cibulkova, czyli tryumf woli).
Tym razem na listę wpisały się Pironkova i Konjuh.
Jaki
był więc ten sezon dla Agnieszki Radwańskiej? Mimo wszystko bardzo dobry. Nie
udało się obronić tytuły w Singapurze, ale był występ w półfinale. 3 wygrane
turnieje, w tym 1 rangi Premier Mandatory (Pekin), półfinał AO i Indian Wells
oraz 2 mniejszych turniejów i - co równie ważne – brak kontuzji czy
poważniejszych problemów ze zdrowiem. Za to poprawa serwisu i bardziej
agresywna gra, do tego umiejętne wybieranie turniejów pod kątem optymalizacji
obciążeń, czyli wzrost sportowej dojrzałości.
Wszystko
to dobrze wróży na kolejny rok. Mam nadzieję, że za 12 miesięcy w podsumowaniu
pojawi się wygrana w którymś ze Szlemów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz