Podobnie
jak w ubiegłym tygodniu najbardziej interesujące były dla nas rozgrywki
reprezentacji. Tym razem panie próbowały bez skutku awansować do II. ligi.
Podopieczne Klaudii Lans ... przepraszam - Jans-Ignacik spisały się i tak
lepiej niż oczekiwałem, wygrywając z Austrią i Gruzją, jednak w decydującym
meczu z Serbią niestety poległy.
Na pewno cieszą wygrane
singlowe Katarzyny Piter czy - wreszcie - Magdaleny Linette. Martwią niestety
tłumaczenia po porażce, które brzmią jak zwykle: Jesteśmy mądrzejsi o ten wyjazd; Jesteśmy w najlepszej czwórce - same
pozytywne kwestie jeśli chodzi o ten tydzień (Jans-Ignacik); To jest tenis, Musimy wyciągnąć wnioski i za
rok będzie lepiej (Linette). Przy takim podejściu nie będzie łatwo.
(Nie)ciekawa historia
miała za to miejsce w meczu Amerykanek z Niemkami na Hawajach. Otóż gospodarze
wynajęli do zaśpiewania niemieckiego hymnu gościa, który pomylił wersje i
zapodał hitlerowski tekst zaczynający się od słów Deutschland, Deutschland über alles, co się wykłada Niemcy ponad wszystko. Wprawdzie szefowa
amerykańskiego związku błyskawicznie przeprosiła ustnie i pisemnie, jednak jak
podkreślił przewodniczący Niemieckiego Związku Tenisowego Ulrich Klaus,
odegranie hymnu kojarzącego się z okrucieństwami dawno minionej przeszłości było dla zawodniczek, opiekunów,
funkcjonariuszy jak również niemieckich fanów zarówno szokujące, jak i
wstrząsające.
Tymczasem panowie, choć
bez największych gwiazd, rywalizowali w 3 turniejach. W Sofii wystąpił Jerzy
Janowicz, który po tradycyjnie już mało szczęśliwym losowaniu trafił w II
rundzie na reprezentanta gospodarzy, Grigora Dimitrowa. Przy zupełnie
nieprawdopodobnym zachowaniu publiczności, fetującej każdą pomyłkę Polaka,
przegrał po zaciętej walce w 3 setach. Bułgar tymczasem ku szalonej uciesze
gawiedzi zwyciężył w całym turnieju, pokonując w finale Davida Goffina. Trzeba
przyznać, że ten mały Belg swoją grą
i wynikami w meczach z młócącymi niemożebnie atletami utrzymuje moją wiarę w
tenis.
Z kolei w Montpellier
zaroiło się od tenisistów francuskich, z których 3 dotarło aż do półfinału.
Wygrał jednak ten 4., Niemiec Alexander Zverev, który w parze z bratem Mischą,
niedawną rewelacją Australian Open, zdobył również mistrzostwo w deblu.
Zgodnie z tradycją
zakończył się turniej w Ekwadorze, gdzie 3. już raz z rzędu wygrał Victor Estrella Burgos. Co ciekawe, w żadnym innym
turnieju nie był on w finale. Zwycięstwo to pozwoliło mu również na spory
awans, bo aż o 63 pozycje na miejsce 93.
W rankingu bez rewolucji. Dimitrov skoczył o 3 oczka i jest teraz nrem
12, Jerzy Janowicz wyprzedził Kamila Majchrzaka (261), lokując się na miejscu
248.
Poza tym pojawiło się trochę niewybrednych plotek dzięki zwierzeniom do
niedawna aktywnej rosyjskiej tenisistki, Jekatieriny Byczkowej. W wywiadzie dla
Eurosportu obsmarowała parę gwiazd światowych kortów. Okazało się, że David
Ferrer jest nałogowym palaczem (strach pomyśleć, ile by trwały jego pojedynki,
gdyby nie kopcił paczki dziennie!), Djoković stał się zbyt poważny i spięty,
Wawrinka z kolei jest zbyt wyluzowany, bo potrafi cały turniej imprezować, a
mimo to wygrywać. Najbardziej pozytywna w tourze jest Cibulkova, która kazała
mężowi rzucić robotę i wszędzie go wozi ze sobą, bo jest śmiesznie i fajnie. No i dowiedzieliśmy się, że co 10.
zawodniczka jest lesbijką, w tym Carla Suarez-Navarro, podróżująca z partnerką,
również tenisistką. Żeby nie było - żadna z nich nie jest Rosjanką, podobnie
zresztą jak Szarapowa, która jest
bardziej Amerykanką niż Rosjanką.
Tymczasem Rafa Nadal
oświadczył, że jego największym marzeniem jest zostać kiedyś prezesem Realu
Madryt. To się nazywa sięgać wysoko.
Na koniec zgodnie ze
zwyczajem sprawdźmy, co słychać u mojej ulubionej emerytki, Any Ivanović. Otóż
w uznaniu za wykreowanie samej siebie jako bardzo rozpoznawalnej marki
otrzymała Brand Laureate Award, przyznawaną przez Asia Pacific Brands
Foundation. Ze złotą figurką bardzo jej do twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz