czwartek, 17 listopada 2016

Agnieszka Radwańska - podsumowanie sezonu 2016



Agnieszka Radwańska spokojenie regeneruje się w Zakopanem, a my tymczasem podsumujmy mijający sezon w jej wykonaniu. Zajrzyjmy przy tym do prognoz, jakie snułem niemal rok temu na łamach jednego z internetowych portali.

Zastanawiałem się wówczas, jakie popularna Pani Isia ma szansę na upragnionego Wielkiego Szlema. W Australian Open Radwańska wypada na ogół dobrze - cztery ćwierćfinały w karierze i jeden półfinał to dobre wyniki. (…) warto trzymać kciuki za sukces, ale raczej nie spodziewałbym się zwycięstwa w Melbourne – pisałem. Okazało się, że miałem rację – kolejny półfinał to z pewnością bardzo dobry wynik, ale jednak nie zwycięstwo. Moim zdaniem finał był bardzo realny, jednak nasza zawodniczka wyszła na mecz z Sereną Williams bez wiary w sukces. Solidna gra na korcie i fatalna w sferze mentalnej. Tak się z amerykańską tenisistką nie wygra.

Przejdźmy do kolejnej imprezy. French Open. Nie ma wiele do pisania. Musiałby stać się cud. Tak zaczynałem wówczas swe rozważania. Muszę przyznać, że z coraz większym zdumieniem obserwowałem poczynania pani Agnieszki w Paryżu. W bardzo dobrej dyspozycji tenisowej i mentalnej, świetnie przygotowana fizycznie, ruchliwa, zmotywowana. Niestety. W sporcie trzeba mieć też trochę szczęścia. Gdy była na najlepszej drodze do zwycięstwa z Cwietaną Pironkovą (6:2, 3:0) spadł deszcz, po dwudniowej przerwie zaś na wilgotnym korcie, w siąpiącym deszczu, grając mokrymi piłkami nie była w stanie skorzystać ze swoich największych atutów i została pokonana w kolejnych dwóch – również przerywanych – setach do 3. Komiczne były przechwałki Bułgarki po meczu: Stwierdziłam, że muszę być bardziej agresywna, i świetnie się to sprawdziło – mówiła, choć każdy widz zauważył, że było dokładnie odwrotnie: kiedy atakowała w pierwszej fazie spotkania traciła punkty, kiedy czekała na błędy umęczonej Radwańskiej, zyskiwała. A tych było sporo, bo finezyjne zagrania w takich warunkach po prostu nie mogą się udać. To wie każdy amator, który choć raz grał na ledwo wyschniętym korcie czy w czasie mżawki.

Co do Wimbledonu niestety się pomyliłem. Radwańska grała na początku słabo, a jak już zaczęła wchodzić na swój poziom, w morderczej walce poległa z Cibulkovą, która zresztą w kolejnym meczu gładko odpadła, myślami będąc już chyba w katedrze św. Marcina w Bratysławie, gdzie za kilka dni miała brać ślub.
Bo raczej nie Nowy Jork. Tam mimo twardej nawierzchni nie osiągała nigdy więcej niż czwartą rundę – to znowu z tekstu sprzed roku. Niestety, słowa te okazały się prorocze, po niezłym meczu z Aną Konjuh nasza zawodniczka zakończyła występ ponownie na 4. rundzie.

Warto w tym miejscu jeszcze raz sięgnąć do przywoływanych już rozważań. Pojawił się tam bowiem następujący akapit: Jest jeszcze jedna ciekawostka związana z karierą naszej reprezentantki. Wszystkie jej przeciwniczki, zwłaszcza o znacznie niższym rankingu, wychodzą na spotkanie z nią jakoś szczególnie zmotywowane, jakby z myślą, że tę drobinkę to koniecznie muszą pokonać, a wieści o jej technice, waleczności i szybkości są przesadzone. Wystarczy wspomnieć choćby półfinały z Sabiną Lisicki w Londynie czy z Dominiką Cibulkovą w Melbourne. Obie panie natarły z całych sił na Radwańską, by w finale przegrać gładko i bez historii. Powtórka z rozrywki, z tą różnicą, że tym razem zajmująca wówczas miejsce pod koniec 2. dziesiątki Cibulkova nie odeszła w niebyt, a wygrała rywalizację w Singapurze, notując największy sukces w karierze (pisałem o tym w poście Mistrzyni Cibulkova, czyli tryumf woli). Tym razem na listę wpisały się Pironkova i Konjuh.

Jaki był więc ten sezon dla Agnieszki Radwańskiej? Mimo wszystko bardzo dobry. Nie udało się obronić tytuły w Singapurze, ale był występ w półfinale. 3 wygrane turnieje, w tym 1 rangi Premier Mandatory (Pekin), półfinał AO i Indian Wells oraz 2 mniejszych turniejów i - co równie ważne – brak kontuzji czy poważniejszych problemów ze zdrowiem. Za to poprawa serwisu i bardziej agresywna gra, do tego umiejętne wybieranie turniejów pod kątem optymalizacji obciążeń, czyli wzrost sportowej dojrzałości.

Wszystko to dobrze wróży na kolejny rok. Mam nadzieję, że za 12 miesięcy w podsumowaniu pojawi się wygrana w którymś ze Szlemów.

piątek, 4 listopada 2016

Mistrzyni Cibulkova, czyli tryumf woli



Podsumowanie damskiego mastersa kilka dni po finałach … Cóż, musiałem ochłonąć. Spodziewałem się, że Dominika Cibulkova może wyrzucić z imprezy Agnieszkę Radwańską, gdyby na nią trafiła, jednak że wygra całe zawody, nie przypuszczałem.

Najkrócej można to ująć za pomocą tytułu jednego z filmów propagandowych Leni Riefenstahl – tryumf woli. Bo przecież ani umiejętności tenisowe na jakimś kosmicznym poziomie, ani sprzyjające warunki fizyczne … Poza nogami – bardzo silne, sprężyste (niech mi jeszcze ktoś powie, że siła w tenisie nie idzie z nóg), do tego skrajne ADHD i odurzanie się zapachem piłek. Motywacja, wola zwycięstwa, osiągania coraz więcej, właśnie wbrew ograniczeniom technicznym czy fizycznym. To daje mniejsze sukcesy, z których bierze się wiara we własne możliwości, procentująca w takich chwilach jak finał wielkiej imprezy z Królową Sezonu, liderką rankingu, Angelique Kerber.

Tego zabrakło Agnieszce Radwańskiej dzień wcześniej. Tak, Kerber wyciągała piłki nieprawdopodobne, ale Radwańska wyglądała jak w półfinale Australian Open z Sereną Williams – całe jej ciało mówiło „fajnie, że tutaj jestem, ale przecież z nią nie dam rady”.

Sportowo poziom średni. Najmłodsze w stawce, Keys i Muguruza, odpadły już w pierwszej fazie i prezentowały się słabo, zwłaszcza Hiszpanka, która od dobrego roku w ogóle nie poprawiła i nie rozwinęła swojej gry; nadal umie 3 i pół uderzenia, za to piekielnie mocnego, co wystarcza, gdy jest w dobrej dyspozycji i szczęśliwie układa się drabinka. W przeciwnym razie niewiele z jej występów wynika; na myśl, że taka zawodniczka ma na koncie Wielkiego Szlema boli głowa. Fakt, że najstarsza uczestniczka rozgrywała najbardziej emocjonujące i najdłuższe mecze musi zawstydzać.

Tenis damski z całą pewnością przeżywa pewien kryzys. Stabilność formy i odpowiedni poziom techniczny prezentują zawodniczki starsze, młodsze stać na pojedyncze wystrzały w postaci jednego superturnieju lub cyklu w sezonie.

Nadal nie zmieniam przekonania, które znalazło się w tytule jednego z moich pierwszych postów na blogu – WTA jest jak tenis amatorski, ze wszystkimi swoimi słabościami technicznymi, niestabilnością, niepewnością formy i wyniku, przewagą często strony fizycznej. Wśród debiutantek bądź stosunkowo młodych tenisistek (do 23 lat) brak osobowości na miarę wielkich mistrzyń tej dyscypliny. I nie wydaje mi się, by w bliskiej perspektywie mogło się to zmienić.