poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Podróże z tenisem - Gorlice


Tak to już jest, że my - pasjonaci - nie ruszamy się z domu bez rakiet. Długi weekend czy wakacje - zawsze w bagażniku jest miejsce na torbę tenisową. Dlatego postanowiłem publikować krótkie notatki z odwiedzin na różnych kortach, by tym łatwiej było korzystać z gry poza domem. Dziś - fotorelacja z gry z żoną 
na kortach miejskich w Gorlicach.






Gorlice to niewielkie miasto powiatowe w Beskidzie Niskim, utworzone w połowie XIV w. Niestety miasto poważnie ucierpiało w czasie I wojny światowej - w 1915 roku toczyła się tu jedna z większych bitew, w której wzięło udział w sumie ok. 300 000 żołnierzy. Efekty dla zabudowy były opłakane, przetrwały tylko 42 domy, stąd dzisiaj nie możemy się nacieszyć pięknem dawnej architektury. Jako perełka pozostał piękny renesansowy Dwór Karwacjanów, jest też - widoczna na wzgórzu z kortów - odbudowana neorenesansowa bazylika.

Dwór Karwacjanów
Korty usytuowane są wśród innych obiektów sportowych OSiR w pobliżu drogi krajowej 28, dzięki czemu jadąc w kierunku Krosna czy Nowego Sącza lub granicy ze Słowacją niewiele trzeba, by w przerwie w podróży trochę sobie poodbijać. Wbrew pozorom jednak nie tak łatwo tam trafić, ponieważ po skręcie na światłach w drogę 993 nie sposób od razu zjechać w lewo na Statoil (droga jest zastawiona), tylko trzeba podążać dalej ulicą Sienkiewicza i skręcić po jakichś 500 metrach w lewo, dostając się wprost na parking naprzeciwko wejścia.

Do dyspozycji są 3 korty o nawierzchni ze sztucznej trawy. Mimo rozłożenia na twardym podłożu lodowiska porusza się po niej dość miękko i komfortowo. Trzeba jednak bardzo uważać ustawiając się do uderzenia, ponieważ piłka, zwłaszcza zagrana przez przeciwnika slajsem, potrafi spłatać figla, nabierając w momencie odbicia ogromnego przyspieszenia i odchodząc przy tym w niespodziewanym kierunku.

Nawierzchnia z bliska. Pierwszy raz miałem okazję grać piłkami Robin Söderling; całkiem niezłe.


Obiekt czynny jest 7 dni w tygodniu w godzinach 8-20. Cenny umiarkowane: 
od poniedziałku do piątku:
  • od 8.00 do 15.00 - 12,00 zł/godz.
  • od 15.00 do 21.00 - 15,00 zł/godz.
sobota - niedziela
  • (cały dzień) - 15,00 zł/godz.

Na miejscu można też wypożyczyć sprzęt oraz skorzystać z prysznica i szatni. Telefon kontaktowy - 796 800 701.

Nam korty udostępnił przesympatyczny Pan Andrzej, trener i nauczyciel oraz - jak można było sądzić po rozmowie - regionalista, z pasją opowiadający o miejscowych atrakcjach i ciekawostkach turystycznych.

Zachęcam do odwiedzin w Gorlicach i skorzystania z obiektów OSiR. 













 




niedziela, 7 sierpnia 2016

Po porażce Agnieszki Radwańskiej w Rio - jak reagują na takie sytuacje media polskie, a jak niemieckie


Za nami kolejna stracona szansa na medal olimpijski w grze pojedynczej kobiet w tenisa. Agnieszka Radwańska przegrała mecz z Chinką Saisai Zheng, a Magda Linette (jakoś wszyscy gładko to znoszą) z Anastazją Pawliuczenkową. W dzisiejszym wpisie pouczające porównanie, w jaki sposób na takie sytuacje reagujemy my, a jak Niemcy.

Porażka krakowianki wywołała powtórkę z rozrywki sprzed 4. lat - nie zależy jej na olimpiadzie, bo tam nie płacą (no i nie dają punktów rankingowych, ale o tym pewno ci "fachowcy" nie wiedzą), nie angażuje się dla kraju, odpuszcza mecze, celowo gra gorzej, 5. miejsce w rankingu to przypadek; to tylko łagodna próbka internetowych mądrości. Cóż, jak wiadomo u nas wszyscy znają się na wszystkim, zwłaszcza na medycynie, polityce i na sporcie. Nawet nigdy nie trzymając rakiety w ręce doskonale każdy wie, jak wygrać mecz i dlaczego został przegrany.

Trzeba przyznać, że tym razem, w przeciwieństwie do wydarzeń z Londynu, media są bardziej powściągliwe, nie słychać też krytyki z ust innych sportowców (tak było niestety 4 lata temu), wrze głównie w sieci. Ja chciałbym więc być może przewrotnie, a na pewno ku przemyśleniu, przywołać zdarzenia sprzed pół roku, które dotknęły niemiecką reprezentację FED-CUP oraz reakcję na nie niemieckich mediów.

Pierwszy tydzień lutego upłynął w Niemczech pod znakiem euforii - mistrzostwo Europy piłkarzy ręcznych i zwycięstwo w Australian Open Angelique Kerber wywołały falę entuzjazmu u naszych zachodnich sąsiadów. Z tym większymi nadziejami oczekiwali występu mistrzyni w Pucharze Federacji przeciwko Szwajcarkom. Miała wnieść nowego ducha, a jej sukces miał oddziaływać na postawę całej drużyny. Andrea Petkovic dostrzegła w jej osiągnięciu inspirację do jeszcze cięższej pracy, dla Anny-Leny Friedsam stała się wzorem, a sama bohaterka zapowiadała w wywiadzie dla RTL walkę o awans na 1. miejsce listy WTA. Już na miejscu, w Lipsku, gdzie miał odbyć się to spotkanie, chwaliła swoje treningi i formę, nieśmiało tylko wspominając o pewnym zmęczeniu.

Sobotni mecz z Timeą Bacsinszky wygrała wyraźnie 6:1 6:3. Kryzys nadszedł kolejnego dnia. W pojedynku z bardzo dobrze grającą Belindą Bencic Angie opadła z sił i przegrała 6:7(4) 3:6. Sytuację zdołała na chwilę uratować Annika Beck, pokonując Bacsinszky 7:5 6:4, jednak porażka debla 3:6 2:6 przesądziła o wygranej Szwajcarek.

Napompowany balon medialny pękł. Najczęściej mówiono o rozczarowaniu i ostudzeniu euforii po tryumfie w Melbourne.

Ale co ciekawe, nie oberwało się samej Kerber. Media od razu znalazły usprawiedliwienie dla jej słabszej dyspozycji - wspomniano o trudach podróży do domu, maratonie imprez i wywiadów, a także bolącym udzie. Ktoś napisał nawet dramatycznie w tonie niemal pasyjnym o jej umęczonym ciele! Jakże to inna reakcja niż naszych dziennikarzy po niespodziewanej porażce Agnieszki Radwańskiej na olimpiadzie w Londynie, czy sieciowych znawców wszystkiego po meczu w Rio. Ani słowa o pieniądzach, niechęci do gry dla reprezentacji, nieetycznym zachowaniu czy polskim dziadku. Smutne i pouczające.


Tenis po prostu taki jest, do ostatniej piłki nic nie jest przesądzone, w dodatku bywają słabsze dni. Pewnie czytelnikom tego bloga nie trzeba tego tłumaczyć. Warto jednak pamiętać o pewnych cywilizowanych standardach w ocenie porażek, zwłaszcza że przecież nie wszystko jeszcze stracone. Pozostaje występ w mikście, gdzie tym trudniej będzie o sukces, im więcej niesprawiedliwych ocen i złej atmosfery będziemy stwarzać.

wtorek, 2 sierpnia 2016

Mecz tenisowy Starachowice - Skarżysko-Kamienna


Puchar Przechodni

Trzeba przyznać, że miejscowe korty pod opieką Starachowickiego Towarzystwa Tenisowego wyraźnie ożyły. Liczne turnieje, nowa formuła ligi, zajęcia dla dzieci, a ostatnio mecz Starachowice - Skarżysko-Kamienna, dawno już nierozgrywany, to miara aktywności tego szacownego grona. Dziś relacja z przymrużeniem oka z tego ostatniego, jakże na serio, wydarzenia.

Zawody rozegrano w 15. kategoriach, z podziałem na grupy wiekowe, single i deble, odbył się nawet mecz mixtowy. Za każde zwycięstwo przyznawano 1 punkt.

Zdjęcie rodzinne na początek rywalizacji

Niektóre mecze przebiegały bez większych niespodzianek, ale były również takie, które wzbudziły ogromne emocje, zarówno grających, jak i licznie zgromadzonej publiczności. Jednym z nich było spotkanie w kategorii Open kobiet, w której zmierzyły się niezwykle utytułowana Agnieszka Lucińska-Kozłowska (TST) z Julką Lubimirską (TSK). Doświadczenie, zdyscyplinowanie taktyczne, solidna obrona i wykorzystywanie okazji do ataku Agnieszki starło się z żywiołowością wspieraną bardzo dobrze już ułożoną techniką Julki.

Żywiołowość Julki
Spokój, opanowanie i precyzja Agnieszki

Poniżej sekwencja backhandowa:








Ostatecznie spotkanie wygrała Agnieszka, zdobywając cenny punkt dla Starachowic

Kolejnym elektryzującym spotkaniem był pojedynek Michała Marca (TST) z Bernardem Wąsowskim (TSK) w kategorii Junior. Atomowe uderzenia przeplatane skrótami, piłki trafiane w linie i spore auty, okrzyki zawodników na przemian z okrzykami publiczności i co chwilę rozlegające się gromkie brawa budowały atmosferę tego meczu.

   
Michał Marzec


Bernard Wąsowski
Nic więc dziwnego, że konieczne było wsparcie sztabu, by to przetrwać:

 

Okazało się to bardzo skuteczne, gdyż punkt powędrował na konto Starachowic.


Zaraz potem rozegrano kolejny arcyciekawy pojedynek między Tomkiem Czepelem (TST) a Rafałem Ucińskim (TSK), w kategorii 40+. Było to jedno z nielicznych tego dnia spotkań trzysetowych i co ciekawe, poprzedni taki mecz również był udziałem Tomka i Rafała, tyle że w rywalizacji deblowej. Wówczas udało się zwyciężyć parze ze Starachowic (drugim zawodnikiem był Tomek Banasik), tym razem rewanż wziął Rafał, a zwycięstwo to śmiało można nazwać tryumfem woli. Wspaniałej technice Tomka Czepela przeciwstawił on bowiem ogromną motywację i zaangażowanie w myśl zasady: Nie ma takiej piłki, do której nie można dobiec i przebić jej z powrotem. 








Dochodziło też do niespodziewanych sytuacji:

Gdzie jest moje 20 groszy?


O, znalazło się.
Po ładnym meczu ładne podziękowanie za grę:



Nie mniej ciekawa była rywalizacja deblowa, w której Starachowice wygrały 2:1.

Rafał Uciński/ Andrzej Moczek
Tomek Banasik/ Tomek Czepel
Czasem trzeba sobie coś wyjaśnić po drugiej stronie kortu
Maciek Kosowski/ Kamil Wrona - Michał Słoka/ Kamil Kopycki
Przyczajony tygrys, ukryty smok
Starachowiccy Bracia Bryan: Sylwek Urban/ Wojtek Jaworski oraz Jarosław Michnicki/ Ireneusz Strzelec
Cóż jednak byłyby warte sportowe zmagania bez dopingu publiczności.









 

  

 







Niektórzy zawodnicy wręcz domagali się aplauzu:

Mike Bryan vel Sylwek Urban
Kibicowały nawet niemowlęta i czworonogi:








Ale naprawdę decydujący o sukcesie był profesjonalny coaching, poniżej w wersji siła spokoju w wykonaniu Tomka Banasika:

 

w wersji żywiołowej:

Rafał Uciński motywuje Michała Słokę

Po lewej: coaching "siła spokoju", po prawej "żywiołowy".
oraz w wersji pełny luz:

Jak sam lubi o sobie mówić - treneiro i capitano w jednej osobie: Andrzej Moczek
Nic dziwnego, że później zawodnicy wznosili się na wyżyny, grając w powietrzu:





















czy na jednej nodze (a podobno tak umieją tylko bociany):

 




Niektórzy stosowali też wyrafinowane sztuczki, próbując przedmuchać piłkę na drugą stronę:

Jak widać na zdjęciu poniżej, przykład idzie z góry, od samego Prezesa Stowarzyszenia


Mecz jednak nieubłaganie zbliżał się do finału. Obie drużyny zdobywały punkty niemal naprzemian i losy pojedynku ważyły się do końca. Gdy więc po zwycięstwie w niesamowicie wyczerpującym i emocjonującym spotkaniu Kamila Wrony (TST) nad Michałem Słoką (TSK) Starachowice wyszły na prowadzenie, a do końca zostały już tylko 2 mecze, w obozie miejscowych zapanowała euforia.

Kamil Wrona w objęciach Wojtka Jaworskiego i Tomka Banasika

Podziękowanie dla Michała Słoki od drużyny przeciwnej za piękną walkę i kawał dobrego tenisa
I gdyby Jarek Binkowski wygrał swoje spotkanie z Irkiem Strzelcem, Starachowice mogłyby wznieść złoty puchar. Kibice szybko więc przenieśli się na kort, gdzie toczyła się ta walka. Niestety mimo bardzo zaangażowanego dopingu nie udało się domknąć meczu i o wszystkim miała zadecydować rozgrywka par mieszanych.



Mina kapitana teamu ze Skarżyska mówi sama za siebie - mamy remis
Do tej rozgrywki zostali wyznaczeni po stronie Starachowic Agnieszka Lucińska-Kozłowska i Kamil Wrona

Podczas rozgrzewki
oraz jako reprezentanci Skarżyska Julia Lubomirska z Kamilem Kopyckim


Emocje były tak wielkie, że nawet mój aparat fotograficzny stracił całą energię i odmówił na koniec współpracy, przez co musiałem posiłkować się telefonem komórkowym. Ostatecznie tę ostatnią batalię wygrali Goście zza miedzy, ustalając wynik całodziennych zmagań na 8:7 dla Skarżyska-Kamiennej.



Na koniec były gratulacje, podziękowania i uroczyste przejęcie Pucharu Przechodniego.





To była wspaniale spędzona niedziela z tenisem, w atmosferze zaciętej, ale bardzo przyjaznej rywalizacji. Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, we wrześniu odbędzie się rewanż u sąsiadów. Nie mogę się doczekać.